„Syn rzuca rzeczami, bo dzieli pokój z siostrą”. Wychowujemy pokolenie „należy mi się”
Coraz częściej słyszę od rodziców jedno zdanie: „Moje dziecko uważa, że wszystko mu się należy”. I choć brzmi to jak problem „innych”, pewnego dnia zobaczyłam to samo we własnym domu – w złości, krzyku i frustrującym „bo ja tak chcę!”.

Kiedy usłyszałam historię mamy, której syn rzuca rzeczami, bo nie chce dzielić pokoju z siostrą, poczułam znajomy ucisk w brzuchu. To przecież codzienność wielu rodzin. Dzieci coraz częściej reagują złością, kiedy świat nie układa się dokładnie tak, jak sobie wymarzyły.
Wystarczy odmowa, ograniczenie, konieczność współdzielenia. Nagle pojawia się krzyk, trzaskanie drzwiami, przemocowe komunikaty. I nie jest to kwestia „złego charakteru”, tylko pewnego zjawiska, o którym dziś mówi się coraz głośniej – pokolenia „należy mi się”.
To bolesne, gdy widzimy, że nasze dziecko nie radzi sobie z frustracją, że świat poza jego oczekiwaniami wywołuje w nim agresję. A jednak to właśnie w tych momentach mamy największą szansę, by coś zmienić.
„Chcę mieć swój pokój, bo tak”. Czyli skąd bierze się roszczeniowość?
Pamiętam, jak mama opowiadała mi historię swojego 11-latka, który wpadł w furię na wieść, że nadal będzie dzielić pokój z młodszą siostrą. Rzucanie rzeczami, krzyk, a na końcu dramatyczne zdanie: „Należy mi się własna przestrzeń!”.
I choć sama jestem mamą czwórki dzieci i wiele już widziałam, zatrzymałam się na tym jednym słowie – należy.
Bo kiedy dziecko ma wszystko szybciej, prościej, łatwiej niż kolejne pokolenia przed nim, zaczyna wierzyć, że tak właśnie wygląda świat. Że jego potrzeby mają pierwszeństwo. Że niewygoda to krzywda.
Roszczeniowość nie bierze się z próżni. To często efekt:
- nadmiernego wyręczania,
- unikania frustracji „żeby nie płakało”,
- przekonania, że miłość to spełnianie oczekiwań,
- współczesnego tempa życia, w którym trudno znaleźć przestrzeń na spokojne stawianie granic.
A jednak właśnie granice są tym, co chroni dziecko przed wejściem w dorosłość z przekonaniem, że ludzie i świat są po to, by je zadowalać.
Złość to nie problem. Problemem jest sposób, w jaki z nią zostaje
Dziecko może być wściekłe – to normalne. Może marzyć o własnym pokoju, ciszy, miejscu tylko dla siebie. Ale kiedy zaczyna rzucać przedmiotami, obrażać innych lub naruszać ich bezpieczeństwo, jego emocje przejmują władzę.
A władza emocji u dziecka to sygnał dla dorosłego: „Potrzebuję pomocy, bo sam nie wiem, co zrobić z tym, co czuję”.
Zbyt często traktujemy takie zachowanie jako brak szacunku, a nie wołanie o wsparcie. Tymczasem dzieci uczą się regulacji emocji tylko w kontakcie z regulującym dorosłym – takim, który nie krzyczy, nie grozi, nie zawstydza. Empatia nie wyklucza granic. Granice nie wykluczają empatii. I to jest fundament, o którym dzisiejsze pokolenie naprawdę potrzebuje usłyszeć.
„Nie musisz tego lubić, ale musisz to przyjąć”
Wychowanie nie polega na układaniu świata pod dziecko, tylko na przygotowaniu dziecka na świat. Kiedy więc słyszę historie takie jak ta: „Syn rzuca rzeczami, bo nie chce dzielić pokoju z siostrą”, szukam w nich momentu, w którym rodzic może odzyskać sprawczość.
To mogą być proste zdania, które zmieniają dynamikę:
- „Widzę, że jesteś wściekły. Masz prawo tak się czuć.”
- „Nie zgadzam się na rzucanie przedmiotami. To jest granica.”
- „Możemy porozmawiać o tym, co jest dla ciebie trudne, kiedy się uspokoisz.”
- „Nie wszystko w życiu dostaniemy od razu. Ale razem możemy znaleźć coś, co poprawi twoje samopoczucie.”
Granica + zrozumienie + konsekwencja = bezpieczny rodzic.
A bezpieczny rodzic to mniej roszczeniowe dziecko.
Co możemy zrobić, by nie wychować pokolenia „należy mi się”?
Nie chodzi o to, by odbierać dzieciom komfort czy spełnianie marzeń. Chodzi o to, by nie robić tego kosztem ich rozwoju emocjonalnego.
Oto rzeczy, które naprawdę działają:
- Nie wyręczać w tym, co dziecko może zrobić samo.
- Pozwalać doświadczać frustracji w małych dawkach.
- Unikać słów: „już, natychmiast”, gdy spełniamy oczekiwania.
- Nazywać emocje, ale nie usprawiedliwiać przemocowych zachowań.
- Pokazywać konsekwencje, które nie są karą, tylko logicznym następstwem.
- Dbać o równowagę między „chcę” dziecka a „potrzebuję” rodziny.
Bo dziecko, które od najmłodszych lat słyszy, że jego potrzeby są ważne, ale nie jedyne – będzie bardziej odporne psychicznie i mniej roszczeniowe.
Dziecko nie musi mieć wszystkiego. Musi mieć nas
W świecie, w którym tempo rośnie szybciej niż nasze możliwości, łatwo wpaść w pułapkę dawania, wyręczania i uciszania. Ale dzieci nie potrzebują szybkiego spełniania próśb. Potrzebują dorosłych, którzy są obecni, stabilni i konsekwentni.
Pokolenie „należy mi się” to tak naprawdę pokolenie „pomóż mi poradzić sobie z emocjami, których nie rozumiem”.
I jeśli damy im tę pomoc – spokojnie, z miłością, ale stanowczo – jest ogromna szansa, że przestaną rzucać rzeczami. A zaczną mówić. Tak zaczyna się zmiana.
Zobacz także: Po tych dwóch zdaniach poznasz, że twoje dziecko jest wysoko wrażliwe. Łatwo je zignorować