Syn wrócił ze szkoły z płaczem. Nie sądziłam, że będę walczyć o śniadaniówki
Chociaż buła z Nutellą i masłem (i proszę się ze mną o to nie kłócić!) była moim ulubionym drugim śniadaniem, czasem przyglądałam się śniadaniówce „tego bogatego” kolegi z klasy i aż zieleniałam z zazdrości – jak ta sałata w jego kanapce. Mimo to wcale nie czułam się „gorsza”. W dzisiejszych czasach wygląda to inaczej.

Po publikacji tekstu Córce było przykro, gdy zajrzała do śniadaniówki. Ten trend dzieli dzieci na lepsze i gorsze napisała do nas Dorota, mama 7-letniego Jasia. Chłopiec zaczął w tym roku pierwszą klasę. W prywatnej szkole, co zdaniem jego mamy ma znaczenie.
Choć Dorota jest tą mamą, która bladym świtem zwleka się z łóżka, by usmażyć synowi proteinowe racuszki na skyrze, upiec muffiny słodzone ksylitolem albo przygotować pełnoziarniste kromki z domową pastą jajeczną z wiejskich jaj, Jaś wolałby, żeby była tą, która „bliknie” mu 50 zł. Przeczytajcie jej wiadomość.
Staram się, a on i tak woli inaczej
Przeczytałam Wasz tekst i chciałabym się odnieść. Mam syna Jasia. On od września chodzi do pierwszej klasy prywatnej szkoły. Ja mam trochę hopla na punkcie zdrowego odżywiania, więc rozumiem te mamy, które się bardzo starają, bo sama to robię.
Wstaję wcześniej, żeby przygotować mu śniadanie do szkoły. Smażę placuszki bananowe, piekę czasem małe ciasto z owocami na mące owsianej, robię kolorowe kanapki, dorzucam winogrona albo truskawki, żeby wyglądało ładnie. Czasem nawet przygotowuję wytrawne muffiny. Naprawdę wkładam w to dużo serca.
I co się okazuje? Mój syn nie chce tych śniadaniówek. Wolałby, żebym dawała mu po prostu pieniądze. Albo robiła przelew Blikiem, to tak to funkcjonuje w jego klasie.
Automaty kuszą bardziej
W szkole jest kantyna, gdzie można kupić zapiekanki, naleśniki czy pierogi. Są też automaty z batonami i sokami, wodą. Nie ma napojów gazowanych, drożdżówek, nic takiego, więc to nie chodzi o to, że nie jest zdrowo. Tylko mnie się wydawało, że śniadaniówka to taki must-have w szkole, a wielu kolegów Jasia nie ma żadnych pudełek z jedzeniem.
Mój syn patrzy na nich i mówi: „Mamo, dlaczego ja nie mogę tak jak oni?”. Tłumaczę mu, że wkładam w jedzenie całe serce. Że fakt, stać nas na tę szkołę, ale nie mamy tyle pieniędzy, żeby codziennie dostawał 50 zł kieszonkowe na drugie śniadanie. Ale on odpowiada, że jego koledzy mają „fajniej”, bo mogą sobie wybrać, a on zawsze dostaje to, co ja zrobię.
Nie ukrywam, że zrobiło mi się przykro. Codziennie kombinuję, żeby nie było nudno, żeby miał różnorodnie, żeby to było smaczne i zdrowe. Wydaje mi się, że przygotowuję mu naprawdę lepsze jedzenie niż to, co może kupić w szkolnym automacie. A on i tak mówi, że woli pieniądze.
Walka o śniadaniówki
Nie wiem, jak to rozwiązać. Z jednej strony rozumiem, że dla niego to też kwestia bycia takim jak inni. Nie chce odstawać od kolegów. Ale z drugiej strony nie chcę, żeby codziennie jadł kupne jedzenie. Może jestem staroświecka, może za bardzo się przejmuję. Ale dla mnie domowe jedzenie to wyraz troski. A dla niego – powód do zazdrości, że koledzy mają inaczej.
Co powinnam zrobić?
Chcesz podzielić się z nami swoją opinią? Pisz na adres: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz też: Początek września, a w e-dzienniku są już 3 sprawdziany. Żal mi dzisiejszych uczniów