Reklama

Najstarsza córka – matka, opiekunka, strażniczka spokoju

Gdy dziś patrzę na zdjęcia z dzieciństwa, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że uśmiech na mojej twarzy był... zbyt dorosły. Miałam wtedy może 8, może 10 lat – a już byłam tą „rozsądną”, „pomocną”, „ogarniętą”. Rodzice powtarzali: bądź odpowiedzialna, przecież jesteś najstarsza. Uczyłam się szybko, że moje potrzeby są mniej ważne, że mam ustępować młodszemu bratu, że lepiej nie mówić, gdy coś boli. W końcu „jemu trudniej”, „on jest mniejszy”, „Ty już rozumiesz”.

Reklama

Przez lata nie widziałam w tym niczego złego. Wydawało mi się, że tak wygląda normalne dzieciństwo – opieka nad rodzeństwem, szybkie dojrzewanie, świadomość, że mama ma dość i nie można jej jeszcze czymś obciążać. Nie byłam dzieckiem. Byłam pomocnikiem w domu. I choć w dorosłym życiu ta cecha bywa doceniana, to koszt, jaki ponosi wiele kobiet takich jak ja, jest ogromny.

Znam wiele historii kobiet, które – jak ja – były najstarszymi córkami, starszymi siostrami. I choć nasze domy się różniły, łączy nas jedno: poczucie, że przez większość życia gramy rolę, której nikt oficjalnie nam nie dał, ale której nie mogłyśmy odmówić.

Rodzice nie wiedzą, że przekazują ciężar

To nie jest tak, że rodzice chcą źle. Sama jestem mamą i rozumiem zmęczenie, frustrację, konieczność podziału obowiązków. Ale wiem też jedno – zbyt często najstarsze córki stają się w rodzinach „rezerwową matką”, psychologiczną podporą, zastępczym opiekunem, który w razie czego „się ogarnie”. Ten mechanizm nie działa odwrotnie – mało kto wymaga od najstarszego syna tego samego. Córki czują, że muszą być grzeczne, ułożone, samodzielne i... niewidzialne.

Ten błąd – ustawienie najstarszej córki w roli kogoś, kto ma służyć innym – to nie tylko kwestia dzieciństwa. On przenosi się w dorosłość. Jako kobiety często mamy problem z proszeniem o pomoc, czujemy przymus bycia silną i bezbłędną. Czujemy wyrzuty sumienia, gdy stawiamy siebie na pierwszym miejscu. A wszystko zaczęło się wtedy, gdy po raz pierwszy usłyszałyśmy: „ustąp, jesteś starsza”.

Wielu rodziców nie widzi tej presji, bo z zewnątrz wygląda to jak duma: „nasza córka taka dojrzała, taka pomocna”. Tymczasem w środku ta dziewczynka może być pełna strachu, złości i poczucia, że nie ma prawa do błędu ani do słabości.

Jak odzyskałam siebie – to mówię dziś innym

Dopiero po trzydziestce dotarło do mnie, że nie muszę być twarda. Że mam prawo odpocząć, zawieść, nie wiedzieć. Że nie jestem odpowiedzialna za emocje wszystkich wokół. Ta zmiana nie przyszła łatwo. Musiałam nauczyć się mówić „nie”, prosić o pomoc, przestać wszystko planować i kontrolować.

Największym wyzwaniem było uświadomienie sobie, że nie jestem winna, jeśli ktoś się na mnie obrazi, bo odmówiłam. Przez całe życie byłam nauczona, że muszę wszystko łagodzić, załatwiać, tłumaczyć. Teraz wiem – nie muszę.

I jeśli mogę coś powiedzieć innym mamom: nie każcie swoim córkom być matkami, zanim zdążą nacieszyć się dzieciństwem. Zamiast tego nauczcie je, że ich emocje są ważne, że mają prawo do odpoczynku i do popełniania błędów. Nie każcie im ustępować tylko dlatego, że są starsze. Bo ta presja zostaje na całe życie.

Niech każda córka – najstarsza, środkowa czy najmłodsza – ma takie same prawo do bycia dzieckiem.

Reklama

Zobacz też: To 1 słowo wzmocni waszą rodzinną więź. Nasi rodzice i dziadkowie nigdy go nie używali

Reklama
Reklama
Reklama