Reklama

Gdy dziecko mówi „nie chcę już chodzić”

Wrzesień to moment, kiedy większość dzieci wraca nie tylko do szkoły, ale i do kalendarza wypełnionego zajęciami dodatkowymi. Muzyka, języki obce, sport, sztuka – rodzice często traktują je jako inwestycję w przyszłość. Sama przez lata myślałam, że im więcej możliwości dam swoim dzieciom, tym lepiej przygotuję je do dorosłego życia. Jednak prawda jest bardziej skomplikowana.

Reklama

To właśnie po pierwszych tygodniach szkoły dzieci zaczynają mówić wprost: „nie chcę chodzić na te zajęcia”, „to mnie nudzi”, „wolę coś innego”. I to jest moment próby – czy potrafimy usłyszeć ich głos, czy uznamy go za „fanaberię”?

Mam wrażenie, że wielu rodziców, także w moim otoczeniu, podchodzi do tego z ogromnym oporem. Słyszę rozmowy znajomych mam: „skoro zaczął, to musi skończyć”, „nie może zmieniać zainteresowań jak rękawiczki”, „sport kształtuje charakter”. Zgadzam się z tym, że konsekwencja jest ważna. Ale czy warto ją ćwiczyć kosztem zmęczenia, frustracji i poczucia, że nikt nie bierze naszych uczuć na serio?

Moja decyzja: koniec z piłką nożną

Przez kilka lat mój syn trenował piłkę nożną. Lubił spotkania z kolegami, cieszyła go rywalizacja. Ale w tym roku odbyliśmy poważną rozmowę. Powiedział: „Mamo, ja już nie chcę grać w piłkę. Wolę siatkówkę. Piłka mnie męczy, już jej nie lubię”.

Na początku miałam w sobie bunt – w końcu zainwestowałam w sprzęt, regularne treningi, całe popołudnia podporządkowane grafikom. W dodatku sama byłam dumna, że tak długo trzymał się jednej dyscypliny. Ale kiedy spojrzałam mu w oczy, zrozumiałam, że to nie jest kaprys. To była szczera prośba.

W tym roku wypiszę go z piłki. Nie dlatego, że łatwo rezygnuję, tylko dlatego, że wiem, jak ważne jest zaufanie. Jeśli moje dziecko widzi, że traktuję je poważnie, że słucham jego zdania, to w przyszłości – kiedy będzie naprawdę trudno – przyjdzie do mnie z większymi sprawami. I wtedy nie będzie się bało, że znów usłyszy: „nie przesadzaj, rób, co ci każę”.

Złoty środek dla rodziców

Nie chodzi o to, żeby spełniać każdą zachciankę. Dzieci często testują różne aktywności i to naturalne, że chcą próbować. Rolą rodzica jest pomóc znaleźć równowagę – między konsekwencją a elastycznością.

Znam rodzinę, w której córka chodziła na balet, bo „ładnie wyglądała w tiulowej spódniczce”, choć od dawna ciągnęło ją do rysunku. Dziś dziewczynka spędza godziny przy szkicowniku i rozkwita, odkąd rodzice zgodzili się na zmianę. Znam też chłopca, który przez całe dzieciństwo był zmuszany do gry na skrzypcach, a dziś – dorosły – mówi wprost, że muzyka kojarzy mu się wyłącznie z presją i stresem.

Moim zdaniem warto słuchać, obserwować i rozmawiać. Jeśli widzimy, że dziecko jest przemęczone, ma mniej czasu na odpoczynek, a zajęcia zamiast radości budzą złość – trzeba się zatrzymać i zadać pytanie: dla kogo ono to robi?

Ja wolę mieć syna, który ufa, że jego głos ma znaczenie, niż zmuszać go do bycia kimś, kim nie jest. Bo budowanie zaufania zaczyna się właśnie od takich „małych” decyzji. A wrzesień – miesiąc nowych początków – to najlepszy moment, żeby sprawdzić, czy naprawdę potrafimy słuchać.


Test na zaufanie nie zawsze przychodzi w dramatycznych sytuacjach. Czasem wystarczy jedno krótkie zdanie: „nie chcę już tam chodzić”. Jeśli rodzic potraktuje je poważnie, może zyskać coś znacznie ważniejszego niż sukces na boisku czy scena w teatrze – bliskość i szczerość, które zostaną na lata.

Reklama

Zobacz też: Wyznanie nauczycielki: „Na myśl o wrześniu pocą mi się dłonie. Nowoczesne matki mnie zaszczują”

Reklama
Reklama
Reklama