Tak się męczą dzieci w świetlicach. „Odbierajcie te dzieciaczki jak najprędzej!”
Do redakcji napisała nauczycielka z wieloletnim stażem w szkolnej świetlicy. W emocjonalnym liście opisała, jak naprawdę wygląda popołudnie w miejscu, które ma być bezpieczną przystanią po lekcjach, a często staje się źródłem zmęczenia i frustracji dla najmłodszych.

„Kiedy o 13:00 do świetlicy zaczynają schodzić dzieci z różnych klas, mam wrażenie, że świat zaczyna drżeć” – pisze nauczycielka w liście do redakcji. Pracuje w szkole podstawowej od ponad 20 lat i mówi wprost: świetlica nie jest miejscem złym, ale systemowo przeciążonym.
„Nie jesteśmy w stanie zachować ciszy z czterdziestką dzieci”
„Bywa, że siedzi ich czterdzieścioro, a zdarza się i więcej. Wyobraźcie sobie – jedni biegają po całym pomieszczeniu, inni grają w planszówki, ktoś płacze, ktoś krzyczy, a ja próbuję pomóc uczniowi w zadaniu domowym” – relacjonuje pani Zuzanna.
Jak tłumaczy, nawet najbardziej zaangażowani wychowawcy nie są w stanie stworzyć spokojnej atmosfery przy takiej liczbie dzieci. Dźwięk rozmów, śmiechu i kłótni nakłada się na siebie. „Dzieci są przebodźcowane, a my – zwyczajnie bezsilni. To nie jest kwestia złej woli, tylko realiów, które nikomu nie służą” – dodaje autorka listu.
„Świetlica ma być miejscem odpoczynku, a jest odwrotnością”
W swoim liście nauczycielka przyznaje, że świetlica miała być miejscem, w którym dziecko spędza czas bezpiecznie, twórczo, a nawet z przyjemnością. „W teorii robimy prace plastyczne, gramy w gry, rozmawiamy. Ale gdy do jednego stołu trzeba usadzić 15 osób, a każda chce coś innego, cała kreatywność znika w chaosie” – wyznaje.
Jak pisze, wiele dzieci przychodzi do świetlicy już zmęczonych po lekcjach, a zamiast odpocząć, trafiają w środek hałaśliwego wiru. „Widzimy, jak dzieci są coraz bardziej rozdrażnione. Płaczą bez powodu, biją się o kredkę, a czasem po prostu siedzą w kącie i zatykają uszy. To nie ich wina. One są przeciążone”.
Nauczycielka podkreśla, że mimo najlepszych chęci nawet najcierpliwszy wychowawca nie zastąpi spokojnego domu, ciszy i chwili oddechu po szkolnym dniu.

„Odbierajcie dzieci jak najprędzej, jeśli możecie”
W końcowej części listu pani Zuzanna zwraca się z apelem do rodziców: „Jeśli macie taką możliwość – odbierajcie dzieci jak najprędzej. Nie dlatego, że nam jest ciężko. Dla nich to ogromna ulga. Wystarczy spojrzeć, jak rozkwitają, kiedy widzą rodzica w drzwiach”.
Zaznacza, że rozumie rodziców pracujących do późna – sama jest matką i wie, że często nie ma innego wyjścia. Ale, jak podkreśla, nawet 30 minut krócej w świetlicy może zrobić różnicę. „Nie chodzi o to, żeby narzekać, tylko żebyśmy wspólnie zobaczyli, że to nie jest idealne środowisko dla dziecka po kilku godzinach nauki. Potrzebujemy zrozumienia, a dzieci – trochę ciszy”.
List kończy się słowami: „Świetlica to nasze wspólne dobro. Ale dopóki nie zmniejszy się liczby dzieci i nie zrozumiemy, że najmłodsi też mają granice wytrzymałości, będziemy kręcić się w błędnym kole hałasu i zmęczenia”.
Od Redakcji: Słowa nauczycielki pracującej w świetlicy szkolnej bardzo nas poruszyły, bo za jej apelem nie kryje się żal, lecz troska. To głos kogoś, kto każdego dnia widzi dzieci po drugiej stronie szkolnych drzwi – znużone, przebodźcowane, a jednak dzielne. To głos osoby, która próbuje te dzieci odciążyć, wyciszyć i zwyczajnie im pomóc, ale czasem po prostu brakuje na to sił i środków. Może właśnie ten głos powinien dziś wybrzmieć najgłośniej.
Zobacz też: Smutna prawda o szkolnych świetlicach. „Te dzieci nigdy nie polubią szkoły”