Takie atrakcje podczas wycieczki klasowej to skandal. Ktoś zapomniał, że to wciąż dzieci
Wystarczy trochę rozsądku. Bo wycieczka klasowa to nie test wytrzymałości. To ma być przygoda, wspomnienie, radość – nie maraton z zegarkiem w ręku.

Kiedy zobaczyłam plan wycieczki mojej córki, przecierałam oczy ze zdumienia. Wyjazd dwudniowy do Krakowa, z noclegiem w hosteliku, a w programie – trzy muzea, zwiedzanie zamku, starego miasta i podziemi, warsztaty ceramiczne i jeszcze „czas wolny” w galerii handlowej, a w drodze powrotnej Kopalnia Soli w Wieliczce.
Wyjazd o 8:00 rano w czwartek, powrót o 20:00 w piątek. Pomyślałam tylko jedno: czy ktoś tu w ogóle pamięta, że to wciąż 8-letnie dzieci, a nie ekipa z biura podróży na weekendowym city breaku?
Plan wycieczki szkolnej jak maraton
Wycieczki klasowe kiedyś były odskocznią od szkolnej rutyny – piknik w lesie, ognisko, spacer po rynku. Dziś przypominają raczej intensywne wyprawy, które dorośli ledwo by wytrzymali. Wszystko musi być „atrakcyjne”, „edukacyjne”, „interaktywne”, a w efekcie dzieci wracają zmęczone, głodne i rozdrażnione.
Zamiast radości z wyjazdu jest stres i zmęczenie. Czasem nawet łzy, bo któreś dziecko nie daje rady, bo boli brzuch, bo brakuje snu.
A przecież nikt nie wymaga, żeby druga klasa zaliczyła 10 punktów turystycznych w tak krótkim czasie. Wystarczyłoby jedno muzeum, trochę czasu rynku, zobaczenie Smoka Wawelskiego. Ale nie – dziś wycieczka musi być „pełna wrażeń”, jakby organizatorzy bali się, że inaczej dzieci się znudzą.
Tylko że dzieci potrzebują też spokoju, odpoczynku, czasu na bycie razem – nie tylko „zaliczania atrakcji”.
Dzieci nie są małymi dorosłymi
Czasem mam wrażenie, że zapomnieliśmy, jak działa dziecięca psychika. Małe dzieci nie potrafią jeszcze tak gospodarować energią jak my. Jeśli wstają o piątej rano, a kładą się po dziesiątej, to dla nich fizycznie za dużo. Potem rodzice dziwią się, że po powrocie z wycieczki dziecko jest marudne, zaspane, nie ma apetytu.
Dzieci nie są małymi dorosłymi, którym można zaplanować każdą minutę. Potrzebują przerw, spokoju, ciszy. Potrzebują czasu, by coś przeżyć, zrozumieć, zapamiętać. Jeśli w ciągu dnia zobaczą pięć różnych atrakcji, żadna z nich nie zostanie w pamięci. A jeśli spędzą godzinę na ławce, jedząc kanapkę i śmiejąc się z kolegami – to właśnie ten moment zapamiętają najlepiej.

Czasem mniej naprawdę znaczy więcej
Jako rodzice często chcemy dla dzieci jak najwięcej. Ale w tej chęci łatwo przesadzić. Widzimy piękne foldery biur podróży, długie listy atrakcji i mamy wrażenie, że tak właśnie powinno wyglądać dzieciństwo. Tymczasem dzieci potrzebują prostoty, a nie przeładowania.
Nie trzeba zabierać ich do pięciu muzeów, żeby czegoś się nauczyły. Nie trzeba planować każdej minuty, żeby dobrze się bawiły. Nie trzeba wciskać w jeden dzień wszystkiego, co „warto zobaczyć”.
Czasem naprawdę lepiej odpuścić. Bo kiedy dzieci wracają z wycieczki z uśmiechem, a nie z cieniami pod oczami, to znaczy, że plan był udany – nawet jeśli zamiast trzech muzeów było tylko jedno i trochę czasu na lody.
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz także: MEN: nauczyciele nie dostaną ani grosza za szkolne wycieczki. „Korona im z głowy nie spadnie”