Te 3 zdania działają na dziecko jak kotwica. Mówię je, gdy wszyscy na nas patrzą
Wielu rodziców zna to uczucie – nagły wybuch złości u malucha w samym środku sklepu, tramwaju albo na placu zabaw. Wtedy cała uwaga otoczenia skupia się właśnie na nas. Autorka tego listu też przez to przechodziła. Zamiast krzyczeć lub wstydzić się dziecka, znalazła swój sposób – trzy proste zdania, które dają dziecku bezpieczeństwo, a jej samej spokój. I choć nie zawsze działają natychmiast, to z czasem stają się dla dziecka jak bezpieczna przystań.

Nie jestem idealna. Ale jestem obecna
Jestem mamą czteroletniej dziewczynki, której emocje potrafią wypełnić całe pomieszczenie. Albo cały park. Zdarza się, że rozpłacze się nagle – bo dostała nie ten kubek, bo słońce świeci zbyt mocno, bo ktoś usiadł na jej ulubionej huśtawce.
Jeszcze dwa lat temu, w okresie buntu dwulatka, czułam się wtedy kompletnie bezradna. Patrzyłam, jak moje dziecko traci grunt pod nogami, a ja… razem z nim. Próbowałam uciszać, odwracać uwagę, czasem podnosiłam głos. Czułam presję, szczególnie w miejscach publicznych. Czułam się oceniana, jakby każdy spojrzeniem mówił: „Zrób coś z tym dzieckiem”.
Ale potem zaczęłam czytać, słuchać i przede wszystkim – obserwować moje dziecko. Zrozumiałam, że jej złość nie jest przeciwko mnie. Że ona nie „robi sceny”, tylko przeżywa coś, z czym jej układ nerwowy jeszcze sobie nie radzi.
Wtedy zaczęłam stosować swoją własną „kotwicę” – trzy krótkie zdania, które zawsze mam przy sobie.
Trzy zdania, które zmieniają wszystko:
- „Wiem, że ci trudno”
- „Jestem przy tobie”
- „Oddychaj ze mną”
To nie są zaklęcia. Moja córka nie przestaje płakać w jednej sekundzie. Ale czuję, że coś się zmienia – w niej i we mnie. Te słowa zatrzymują mnie w miejscu, nie pozwalają reagować impulsywnie. A jej przypominają, że nie jest sama ze swoim smutkiem czy złością.
„Wiem, że ci trudno” – to uznanie jej emocji. Pokazuję, że widzę, co się z nią dzieje, że nie próbuję zignorować jej przeżyć.
„Jestem przy tobie” – to potwierdzenie obecności, tak potrzebnej w trudnym momencie.
A „Oddychaj ze mną” – to nasz rytuał. Niekiedy się śmiejemy, że robimy „smoczy oddech” albo „dmuchamy świeczki”.
Dzięki temu oddychanie przestaje być „uspokajaniem się” na komendę, a staje się czymś wspólnym, znajomym.
Patrzą? Trudno. Ja reaguję
Zdarza się, że ktoś prychnie, przewróci oczami, rzuci komentarz pod nosem. Ale ja już nie reaguję. Wiem, że moim zadaniem nie jest wychowanie „grzecznego dziecka”, tylko dziecka, które potrafi poradzić sobie z emocjami.
To proces. Czasem męczący, czasem frustrujący. Ale też piękny.
I najważniejsze – nie chodzi o to, żeby dziecko przestało płakać. Chodzi o to, żeby wiedziało, że może płakać. Że mama albo tata będą obok. Zawsze.
Zobacz także: