„To tylko bułeczka”. Jeśli też na to pozwalasz, uczysz dziecko kraść
„To tylko bułeczka, proszę pani”. Ile razy słyszeliście to zdanie w sklepie, gdy rodzic usprawiedliwia dziecko zjadające zakupy przed zapłaceniem? Może i moja opinia jest kontrowersyjna, ale będę się jej trzymać: kto pozwala na takie zachowanie, ten uczy dziecko, że kradzież jest w porządku.

Ile razy już to widziałam? Wchodzę do supermarketu, a w alejce z pieczywem mama podaje dziecku w wózku świeżutką bułeczkę. Maluch się cieszy, mama też zadowolona, bo dziecko siedzi spokojnie i chrupie. A ja stoję obok i zastanawiam się, co tu się właściwie dzieje.
Oczywiście, przy kasie ta mama płaci za bułkę. „No przecież się zgadza, nikogo nie oszukuję” – słyszę często. Tylko że to nie o pieniądze tu chodzi. To chodzi o zasady. O wychowanie. O to, jakie sygnały dajemy naszym dzieciom.
Bo jeśli maluch od najmłodszych lat widzi, że można wziąć coś ze sklepowej półki i zjeść, zanim się zapłaci – to czego go uczymy? Że są jakieś wyjątki? Że jak się jest głodnym, to można? Że przepisy i reguły to taka umowna zabawa, którą dorosły nagina, jak mu wygodnie?
Zaczyna się od bułeczki
Wielu rodziców wzruszy ramionami: „Oj, przesadzasz, przecież to tylko bułeczka”. Tylko że to nigdy nie jest „tylko”. To początek. Od „tylko bułeczki” do „to tylko lizak” albo „to tylko garść orzeszków” droga jest bardzo krótka.
Dzieci chłoną nasze zachowania jak gąbka. One nie widzą różnicy między tym, że mama zapłaciła za bułkę dopiero na końcu, a tym, że ktoś wziął coś bez pytania. Dla nich to proste: wzięłam, zjadłem, wszystko jest okej. I to właśnie w tym momencie rodzi się przekonanie, że prawo jest elastyczne, a zasady obowiązują tylko wtedy, kiedy ktoś patrzy.
Nie chodzi o to, żeby demonizować rodziców. Wiem, że czasem dziecko płacze, że łatwiej je zająć chrupiącą bułką niż robić awanturę w sklepie. Sama jestem mamą, też znam ten stres, kiedy maluch zaczyna krzyczeć między regałami. Ale właśnie wtedy widać, jaką mamy odwagę wychowawczą. Czy wybieramy łatwiejszą drogę – dać dziecku bułkę i mieć spokój – czy trudniejszą – wytłumaczyć, że zakupy kończą się dopiero przy kasie.
Daj przykład, a nie usprawiedliwienie
Jeśli ktoś uważa, że przesadzam, to proszę sobie wyobrazić sytuację: idziecie z dzieckiem do sklepu obuwniczego. Ono wskazuje buty i mówi: „Mamo, chcę te, zakładam od razu!”. Pozwolicie, żeby wyszło w nowych butach, a potem machniecie ręką: „Spokojnie, przecież zapłacimy w kasie”? Absurdalne? Tak samo absurdalne, jak bułka „na uspokojenie” przed zapłatą.
Wychowanie to przede wszystkim konsekwencja. Jeśli uczymy dziecko, że zasady można nagiąć, bo „to tylko bułeczka”, to nie dziwmy się potem, że nastolatek w sklepie włoży batonika do kieszeni i powie: „Przecież to nic takiego”.
Nie, nie chcę być tą „czepialską panią”, która widzi problem we wszystkim. Ale nie potrafię patrzeć obojętnie, gdy kolejna mama podaje bułkę dziecku w wózku i tłumaczy sobie, że „przecież zapłaci przy kasie”. To nie jest kwestia rachunku. To kwestia tego, jakiego człowieka wychowujemy.
Bo jeśli od małego uczymy, że zasady nas nie obowiązują, to potem nie oczekujmy, że dziecko będzie szanować cudzą własność. Bo dla niego to zawsze będzie „tylko bułeczka”.
Zobacz także: Chcieli nasłać na mnie w sklepie policję, bo synek zjadł orzeszka. On tylko degustował