U synka edukacji zdrowotnej uczy katechetka. Liczy się, że ktoś w ogóle o tym z nimi gada
Lekcje o dojrzewaniu i zdrowiu to temat delikatny i potrzebny. Ale w szkole Artura poprowadzi je katechetka – nie nauczyciel biologii czy WF-u, jak bywa w innych placówkach. „Na razie nie protestuję” – wyznaje nam jego mama w szczerej wiadomości do redakcji.

Edukacja zdrowotna to przedmiot, którego uczniowie naprawdę potrzebują – zwłaszcza w czasach, gdy z każdej strony atakują ich informacje, nie zawsze wiarygodne. Dlatego rodzice liczą na to, że szkoła pomoże dzieciom zrozumieć własne ciało, emocje i relacje. Tyle że w wielu miejscach wygląda to zupełnie inaczej.
„Plan lekcji mnie zaskoczył”
„Gdy zobaczyłam, że w planie lekcji edukację zdrowotną poprowadzi katechetka, zatkało mnie. Nie dlatego, że mam coś przeciwko religii, tylko dlatego, że oczekiwałam osoby przygotowanej do rozmowy o dojrzewaniu, higienie czy emocjach. Przez moment byłam rozczarowana” – napisała do nas Monika, mama 12-letniego Artura.
Jak dodaje, szybko jednak zmieniła perspektywę. „Nie robię brewerii. Wiem, że szkoły często nie mają specjalistów i łatwiej jest zaangażować nauczyciela, który wcześniej uczył WDŻ. Może to nie jest rozwiązanie idealne, ale wolę, żeby syn miał takie zajęcia niż żadne”.
„Lepsze to niż nic”
Decyzja dyrekcji podzieliła rodziców na dwa obozy – część była zaskoczona, inni reagowali spokojnie. „Ostatecznie ważne jest, żeby ktoś z dziećmi o tym rozmawiał. Mamy internet, ale wolelibyśmy, żeby wiedza pochodziła od dorosłego, a nie z filmików w sieci” – pisze mama Artura.
I dodaje, że dużo zależy od samego podejścia nauczycielki. „Jeśli będzie otwarta, odpowie na pytania i nie sprowadzi wszystkiego do zakazów, to może być naprawdę wartościowe” – komentuje kobieta.
A co dalej?
Dla wielu rodziców największym problemem jest to, że w szkołach brakuje specjalistów, którzy potrafiliby swobodnie rozmawiać z dziećmi o związkach, psychice i ich cielesności.
„Chciałabym, żeby szkoła potraktowała to serio i zatrudniała osoby z odpowiednim przygotowaniem. Ale wiem, że nie mam na to wpływu. Dlatego nie robię afery – wolę, żeby ktoś w ogóle prowadził te zajęcia, niż żeby nie było ich wcale” – mówi pani Monika, która w przeciwieństwie do wielu rodziców nie zamierza wypisywać syna z edukacji zdrowotnej.
A Wy co sądzicie? Czy katecheci poradzą sobie w nowych rolach, czy jednak trudno im będzie powstrzymać się od dodawania własnych opinii? Piszcie na: maria.kaczynska-zandarowska@burdamedia.pl.
Zobacz też: Amelka siedzi w świetlicy do 18, bo taką mam pracę. Od tego jest szkoła, żeby zapewnić opiekę