Reklama

Córka chodzi do drugiej klasy szkoły podstawowej. To jeszcze małe dziecko, które bardzo przeżywa szkolne drobiazgi. Dla dorosłych „dary jesieni” to błahostka. Dla dziecka – sprawa życia i śmierci. Bo przecież wszyscy przyniosą, a ona nie.

Reklama

Kiedy zobaczyłam tę wiadomość od nauczycielki o 21:05 w niedzielę, dosłownie mnie zamurowało. Wróciliśmy tego dnia późno od dziadków, nie mieliśmy żadnych „darów”, a na zewnątrz lało. Zanim zdążyłam pomyśleć, jak to rozwiązać, poczułam falę złości. Na siebie, że nie przewidziałam, na nauczycielkę, że pisze o takiej porze, i na cały ten szkolny absurd, który zaczyna się od liści i kasztanów.

Rano córka zapytała:
– Mamo, a co z moimi kasztanami?
Nie umiałam nic powiedzieć. Widziałam, jak jej mina się zmienia, jak łzy napływają do oczu. I wtedy podjęłam decyzję, która pewnie wielu rodzicom wyda się kontrowersyjna – zostawiłam ją w domu.

Dlaczego zostawiłam dziecko w domu?

Nie dlatego, że chciałam, żeby miała wolne. Tylko dlatego, że wiem, jak bardzo by to przeżyła. Jak patrzyłaby, jak inne dzieci wyciągają z toreb liście i żołędzie, jak po raz kolejny czułaby się „inna”. A przecież to nie jej wina, że ktoś przypomina o takich rzeczach w niedzielę wieczorem.

Nie pierwszy raz coś takiego się zdarzyło. Czasem dostajemy wiadomości o godzinie 22, czasem rano o 7, a czasem w weekend o projektach, które „trzeba” wykonać z dnia na dzień. Zawsze z tym samym tonem: „Proszę o przyniesienie”, „Przypominam, że jutro…” – bez świadomości, że nie każdy rodzic siedzi w domu z laptopem i kubkiem herbaty.

Ja pracuję w sklepie. Wracam po 20. Czasem po zamknięciu padam z nóg. Nie mam głowy do sprawdzania e-dziennika o 21. I nie czuję się winna.

Szkoła nie może zapominać, że rodzice też są ludźmi

Rozumiem, że nauczyciele mają dużo na głowie. Sama pochodzę z rodziny pedagogów. Ale też uważam, że szacunek działa w dwie strony. Skoro od rodziców oczekuje się punktualności, zaangażowania, współpracy – to czy naprawdę trudno wysłać taką informację w piątek po południu?

Nie chodzi o te nieszczęsne kasztany. Chodzi o poczucie chaosu, które towarzyszy większości rodziców. Dziecko w drugiej klasie nie jest winne temu, że jego mama o 21:00 nie ma już siły ani pomysłów.

Kiedy moja córka płakała, że nie pójdzie do szkoły, przytuliłam ją i powiedziałam:
– To nie twoja wina, kochanie.

I to zdanie powtarzam sobie do dziś. Bo nie, to naprawdę nie jest wina naszych dzieci, że dorośli czasem zapominają o zdrowym rozsądku.

rozczarowana dziewczynka zbliżenie na oczy
Wiem, że w szkole córce byłoby przykro. fot. AdobeStock/Yuliia

Nie oczekuję cudów. Wystarczyłoby, żeby nauczyciele planowali takie rzeczy z wyprzedzeniem. Wystarczyłoby trochę empatii i świadomości, że nie wszyscy rodzice mają luksus pracy od 8 do 16 i weekendów z kalendarzem w dłoni.

Bo jeśli chcemy wychować dzieci na ludzi spokojnych, zorganizowanych i pewnych siebie – to my, dorośli, powinniśmy dawać im przykład. Nie chaosem i wiadomością o 21:00 w niedzielę, ale porządkiem, szacunkiem i przewidywalnością.

Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama