Reklama

Od ponad 20 lat uczę w podstawówce i widziałam już niejedno. Był czas, kiedy dzieci przynosiły do szkoły zwykłe kanapki, jabłko i wodę. Prosto, skromnie, ale najczęściej wszystko znikało z pudełka przed długą przerwą.

Reklama

Dzieci nie chcą jeść „modnych” przekąsek

Teraz coraz częściej otwieram śniadaniówki uczniów i widzę minipojemniczki z hummusem, różyczki surowego kalafiora, tofucznicę albo pieczywo bezglutenowe, na które nawet dorośli nie zawsze mają ochotę. Dzieci patrzą na to bez entuzjazmu, a potem wkładają wszystko z powrotem i idą do sklepiku, a po lekcjach pod Żabkę.

Nie mam nic przeciwko zdrowemu odżywianiu. Sama staram się jeść rozsądnie. Ale obserwując moich uczniów, widzę, że modne przekąski często mijają się z ich gustem. Niektóre dzieci nawet nie wiedzą, jak coś smakuje – po prostu od razu zamykają pudełko. A głodne dziecko nie skupi się na lekcji.

sklep żabka
Dzieci po lekcjach często idą do najbliższego sklepu po hot-dogi i pizze, fot. arch. prywatne

Głodne dzieci, pełne śniadaniówki

Zdarza się, że podczas czwartej lekcji podchodzą do mnie uczniowie i mówią, że boli je brzuch albo że nie mają siły. Wtedy pytam, czy zjedli śniadanie. Najczęściej słyszę: „Nie, bo nie lubię tego, co mama dała”. Albo: „To jest dziwne”. Potem widzę, jak po dzwonku wybiegają do sklepiku i kupują hot-doga, drożdżówkę albo batonika. Paradoks polega na tym, że rodzice pakują im „superzdrowe” jedzenie, które w praktyce zostaje nietknięte, a dziecko i tak je coś szybkiego, tłustego i słodkiego.

Nie chodzi o to, żeby krytykować rodziców. Wiem, że wielu naprawdę się stara, szuka inspiracji w internecie, ogląda filmiki z lunchboxami i chce dla dziecka jak najlepiej. Ale często to są pomysły, które lepiej wyglądają na zdjęciu, niż sprawdzają się w szkolnej rzeczywistości.

prosta śniadaniówka
Nauczycielka apeluje o proste, zwyczajne przekąski do szkoły, fot. AdobeStock/Marina April

Proste jedzenie w szkole działa najlepiej

Z mojego doświadczenia wynika, że dzieci najlepiej jedzą to, co znają. Zwykła kanapka z serem i warzywem, domowe placuszki, pokrojone jabłko albo banan – to naprawdę wystarczy. Nie trzeba codziennie wymyślać cudów. Lepiej, żeby dziecko miało coś prostego i faktycznie to zjadło, niż żeby po lekcjach było głodne i sięgało po fastfoody.

Marzy mi się, żeby rodzice czasem zapytali swoje dzieci wprost: „Co byś chciał jeść na przerwie?”. Może wtedy śniadaniówki byłyby mniej „modne”, a bardziej praktyczne. W końcu najważniejsze jest to, żeby dziecko było najedzone i miało energię do nauki, a nie żeby lunchbox wyglądał jak z Instagrama.

Anna


Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl

Reklama

Zobacz też: Na drzwiach szkoły zawisła kartka: „Prosimy o niewchodzenie”. Rodzice wściekli

Reklama
Reklama
Reklama