Reklama

„Wszystkie dzieci wpatrzone w ekrany” – tak zaczyna swój list, pisząc, że po raz pierwszy w życiu poczuła się jak przedstawicielka jakiegoś wymierającego gatunku.

Reklama

Autorka opisuje sceny, które doskonale znamy z codziennych obserwacji, ale kiedy pojawiają się zbiorczo, nabierają niepokojącej mocy: ojciec karmiący trzylatka, jedną ręką trzymając widelec, a drugą telefon, z którego leci bajka.

Sześciolatek z nosem w ekranie, ignorujący rodziców, jedzenie i otoczenie. Dwulatek, który urządzał awanturę przy stoliku, dopóki nie dostał „swojego” smartfona z ulubionym filmikiem. „Wszystkie dzieci to robiły. Wszystkie, poza moim” – napisała bez cienia dumy. Raczej z niepokojem i smutkiem.

Zanik rozmowy, zanik relacji

Nie chodziło tylko o same ekrany, choć oczywiście one były głównym punktem zapalnym. W liście od pani Justyny nie pojawia się krytyka nowoczesności czy techniki jako takiej. Nie ma moralizowania. Jest za to szczere zdziwienie, że rodzice – często wykształceni, zorientowani, z dostępem do tych samych informacji co wszyscy – tak chętnie i bezrefleksyjnie oddają dzieci w ręce treści online.

„Wszędzie mówi się o tym, jak ekrany szkodzą, jak niszczą koncentrację, wpływają na mowę, na sen, na rozwój społeczny. A tymczasem wystarczyło spojrzeć na stołówkę, żeby zobaczyć, że nic z tej wiedzy nie przenika do praktyki” – pisze.

Najbardziej poruszyło ją to, że dzieci w wieku przedszkolnym czy wczesnoszkolnym nie potrafiły porozmawiać z rodzicami, poprosić o dokładkę, opowiedzieć o tym, co działo się danego dnia.

„Moja córka była jedynym dzieckiem, które podczas obiadu prowadziło rozmowę, komentowało smaki, dzieliło się emocjami z dnia. Reszta dzieci siedziała w cyfrowym kokonie, do którego nawet rodzice nie próbowali się przebić”.

Nie samym tabletem żyje człowiek

List kończy się apelem. Nie do polityków, nie do ekspertów, ale do innych rodziców. Autorka nie narzuca się z radami, nie pisze, że jej droga wychowawcza jest jedyną słuszną. Zadaje raczej pytanie: czy naprawdę tego chcemy? Czy chcemy dzieci, które nie potrafią zjeść obiadu bez bodźca z ekranu, które nie uczą się czekać, nie nabywają umiejętności rozmowy, nie potrafią po prostu – być?

To pytanie, które warto sobie zadać po przeczytaniu tego listu. Może brzmi banalnie. Ale każdy z nas, kto kiedykolwiek podał telefon dziecku w restauracji „żeby było cicho”, kto pozwolił maluchowi zasypiać z YouTubem „bo inaczej nie zaśnie”, wie, że ta granica przesuwa się niepostrzeżenie.

A dzieci uczą się szybko. Jeśli posiłek = bajka, to później każde inne jedzenie bez bajki staje się problemem.

Wakacje to czas, w którym wiele rodzin może odbudować więzi, porozmawiać bez pośpiechu, wspólnie przeżyć codzienność. Może warto wykorzystać te chwile nie na to, by dzieci nie przeszkadzały, ale żeby naprawdę były z nami.

Praktyczna rada:
Zamiast tabletu podczas posiłku, przygotuj dla dziecka „stołówkowy zeszyt” – notes, w którym codziennie rysuje coś, co mu smakowało lub nie smakowało. To świetna alternatywa i punkt wyjścia do rozmowy.

Reklama

Zobacz też: Nie dawaj dziecku smartfona przed tym wiekiem. Nowe badania nie pozostawiają złudzeń

Reklama
Reklama
Reklama