Reklama

Co roku pracuję jako wychowawczyni kolonijna. Widzę dzieci i nastolatków z różnych domów, miast i środowisk. I jedno łączy ich coraz częściej – poczucie, że wszystko im się należy. Jakby urodziły się w pałacu i miały służbę od najprostszych spraw.

Reklama

Pierwszego dnia turnusu rozdaję przydziały łóżek. Czasem mieszkamy w ośrodkach wielopokojowych, czasem w domkach 6- albo 8-osobowych. Mówię dzieciakom, żeby każdy rozpakował rzeczy i pościelił sobie swoje miejsce do spania. I zawsze znajdzie się ktoś, kto spojrzy na mnie z przerażeniem w oczach i zdziwiony zapyta: „A kto mi pościeli?”. Tak jak taki Antek ostatnio. Chłop 12 lat, wyższy ode mnie, ale nigdy pościeli nie ubierał, łóżka nie ścielił.

Nie żartuję. Pytają o to siedmiolatki, dziesięciolatki, a nawet piętnastolatki. Jakby w ich świecie to było oczywiste, że łóżko samo się ścieli, bluza sama składa, a talerz sam znika ze stołu.

Jak mali szejkowie

W tym roku (a przecież przed nami jeszcze cały miesiąc wakacji!) miałam chłopca, który siedział przy obiedzie i głośno zawołał: „Proszę pani, a kiedy naleje mi pani zupę?”. Miałam dziewczynkę, która popłakała się, bo musiała sama rozpakować walizkę, a mama zawsze rozkłada jej rzeczy na półkach w idealnym porządku. Był też nastolatek, który nie chciał pójść na basen, bo „nie znalazł ręcznika i klapków”. Ja nie chcę wiedzieć, jak w takim razie korzystał z prysznica...

Te dzieci zachowują się jak mali dubajscy szejkowie – tylko bez pałacu i wielbłądów, ale z tym samym poczuciem, że nie muszą nic robić same. Ktoś zawsze poda, pościeli, spakuje, ogarnie bałagan i przykryje kocem.

I wiecie, co w tym wszystkim jest najgorsze? Że to nie jest ich wina. To wina nas, dorosłych. To my wyręczamy dzieci we wszystkim, bo „przecież tak będzie szybciej”. Bo „biedne, zmęczone, niech odpocznie”. Bo „źle zrobi i będzie płakać”.

A potem nagle okazuje się, że na koloniach nie potrafią zrobić najprostszych rzeczy. Nie umieją rozłożyć karimaty, założyć prześcieradła z gumką, nalać herbaty z wielkiego dzbanka. Boją się, że coś im się wyleje, że się ubrudzą, że ktoś się z nich śmieje. Wolą siedzieć i czekać, aż ktoś zrobi to za nich.

Rodzice, obudźcie się

Rodzice, to jest największa krzywda, jaką możecie wyrządzić własnym dzieciom. Bo w życiu nie będą miały przy sobie pokojówki ani kamerdynera. Kiedyś trzeba będzie wstać rano i zrobić sobie kanapkę, pościelić łóżko, ogarnąć siebie i swój bałagan. A jeśli tego nie nauczą się w dzieciństwie, dorosłość ich zmiażdży. Każda prosta czynność stanie się wtedy Everestem, na który nie będą umieli wejść.

Pozwólcie im robić najprostsze rzeczy samodzielnie. Nie dlatego, że Wy nie macie czasu. Dlatego, że oni muszą się tego nauczyć. Dajcie im przestrzeń do tego, by czasem coś zrobili źle. Pozwólcie im wylać trochę zupy, pomylić skarpetki, niech choć raz włożą koszulkę tył na przód. To będzie ich krok w stronę samodzielności.

Przestańcie wychowywać małych szejków. Zacznijcie wychowywać ludzi, którzy poradzą sobie w życiu, nawet jeśli nikt nie poda im ręcznika pod prysznicem.

Reklama

Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl lub bezpośrednio do mnie: hanna.szczesiak@burdamedia.pl.

Reklama
Reklama
Reklama