Wychowawczyni wpadła na dziwny pomysł. Te ławki to dowód, że niczego nie nauczy naszych dzieci
Mój syn poszedł w tym roku do 4 klasy. Zmiana wychowawcy, zmiana systemu, bo to już przecież nauczanie przedmiotowe. Byliśmy wszyscy bardzo ciekawi, jak to będzie wyglądać, jakie zasady wprowadzi nowa pani. No i wpadła na pomysł: wszystkie ławki zostały ustawione w literę U.

„Będzie nam łatwiej się widzieć, rozmawiać, budować atmosferę współpracy” – mówiła na zebraniu. Brzmiało pięknie. Tyle że w praktyce wygląda to zupełnie inaczej.
Rozproszenie zamiast skupienia
Po pierwsze – dzieci wcale nie patrzą na nauczyciela. Siedzą naprzeciwko siebie i najchętniej plotkują, rozśmieszają się. Sama pamiętam ze szkoły, że najłatwiej rozproszyć się wtedy, kiedy ktoś siedzi dokładnie naprzeciw. Wystarczy jedno spojrzenie i już uwaga ucieka. Niech mi ktoś nie wmawia, że w takich warunkach łatwiej się skupić.
Po drugie – nie wszyscy dobrze widzą tablicę. To w końcu szkoła, a nie klub dyskusyjny. Dzieci mają się uczyć, a nie wygodnie siedzieć i dyskutować. W tej literze U część uczniów jest tak ustawiona, że muszą się przekręcać albo półsiedzieć bokiem, żeby coś zapisać. Efekt? Krzywe zeszyty, ból pleców i jeszcze więcej rozproszenia.
Uczenie do życia czy teatrzyk integracyjny?
Ja naprawdę nie wiem, czy szkoła ma przygotowywać dzieci do życia, czy robić im teatrzyk integracyjny. W pracy mój mąż siedzi w open space i nie ma tam żadnej litery U. Ludzie siedzą przy biurkach, każdy ma swoje miejsce, każdy wykonuje swoje zadania. W sądzie czy w urzędzie też nie ma krzeseł ustawionych w kółko. Czemu więc w szkole udajemy, że takie ustawienie to nowoczesność i niezbędna zmiana?
To rozwiązanie jest też niesprawiedliwe. Dzieci bardziej otwarte, głośniejsze, wygadane od razu czują się jak ryba w wodzie, bo to dla nich idealne ustawienie. Mogą błyszczeć, popisywać się, zagadywać. A te spokojniejsze, cichsze, które w normalnej klasie po prostu skupiłyby się na pracy, teraz mają poczucie, że są w centrum uwagi. Zamiast komfortu i bezpieczeństwa, jest dla nich stres i poczucie, że wszyscy patrzą im na ręce.
Moda ważniejsza od efektów
Na zebraniu próbowałam delikatnie zasugerować, że może jednak lepiej wrócić do klasycznego ustawienia. Pani polonistka zareagowała z uśmiechem: „To współczesne metody, proszę się nie martwić, dzieci świetnie się odnajdą”. Ja jednak widzę, że syn już po tygodniu narzeka. „Mamo, ja nie mogę się skupić, bo ciągle ktoś coś pokazuje” – usłyszałam. Czy naprawdę o to chodzi? Czy szkoła to miejsce na eksperymenty pedagogiczne?
Mam wrażenie, że takie ustawienie to bardziej demonstracja „nowoczesności” nauczyciela niż realna pomoc uczniom. Ładnie wygląda w prezentacjach na szkoleniach, w artykułach o „alternatywnych metodach nauczania”, ale w prawdziwej klasie, z dwudziestką rozbrykanych dziesięciolatków, to zwyczajnie nie działa. Zamiast skupienia i nauki mamy rozproszenie, chaos i poczucie, że lekcja to trochę spotkanie towarzyskie.
Nie chcę atakować wychowawczyni, wiem, że pewnie się stara i ma dobre intencje. Ale uważam, że te ławki w literę U to dowód na to, że nasza wychowawczyni bardziej dba o pozory i modne metody niż o realne efekty nauki. A to niestety nie wróży dobrze na przyszłość.
Zobacz także: Nauczycielka: o 22 dostałam bezwstydnego SMS-a od matki ucznia. Chyba pomyliła numery