Zabrałam synka na wesele siostry. Nawet nuggetsów nie było, a przecież prosiłam
Nasza czytelniczka podzieliła się historią, która podzieli rodziców. Opisała wesele swojej siostry, na które zabrała trzyletniego synka. Mimo próśb o przygotowanie dla niego prostego jedzenia maluch przez całą imprezę był głodny. „Nie rozumiem, jak można nie pomyśleć o dzieciach” – pisze w liście.

Kiedy siostra zaprosiła mnie i męża na wesele, bardzo się ucieszyłam. Cieszyłam się, że w końcu spełni się jej wielkie marzenie o byciu żoną, a później mamą. To była dość kameralna uroczystość w restauracji pod Warszawą, bez wielkiej pompy. Mój syn oczywiście też był zaproszony, siostra go uwielbia.
Od razu powiedziała: „Tylko daj znać, co ma jeść, żeby zamówić coś dziecięcego”. Napisałam jej wtedy: „Jeśli mogą być frytki i nuggets, będzie super. Wiesz, to jednak maluch, żadne filety miniony i inne mu nie podpasują hahaha”. Dostałam od niej kciuk w górę, więc byłam pewna, że wszystko ustalone.
Panna młoda nie uszanowała mojej prośby
Na miejscu okazało się, że dziecięce danie to… zupa krem z brokułów i pierś z kurczaka w sosie koperkowym z purée ziemniaczanym. Synek spojrzał na ten talerz i od razu odsunął. Próbowałam go namówić, żeby chociaż polizał sos, ale zaczął płakać i mówić, że „śmierdzi zielonym”.
Podpytałam kelnerkę, czy nie mają w kuchni choć frytek. Odpowiedziała, że nie przewidziano takich dań. Poszłam więc do managera sali i zapytałam, czy mogą po prostu usmażyć mu zamrożone nuggetsy lub frytki, bo przecież każde zaplecze gastronomiczne je ma. Powiedział, że niestety nie mają takich produktów w karcie i nie mogą „improwizować”.
Byłam wściekła i rozżalona. Moja siostra też, że za jej plecami próbuję się dogadywać z obsługą, ale przecież obiecała mi... Przez jej niedopatrzenie albo ignorancję Kajtek zapychał się słodkościami i winogronami z półmiska owoców.
Nie chodzi mi o to, że wesele ma się zmienić w kinderbal. Ale jeśli ktoś zaprasza dzieci, to czy naprawdę tak trudno pomyśleć o czymś prostym i sprawdzonym? Nie każde dziecko zje wymyślne dania w sosach. W dodatku czułam się okropnie, jakby to była moja wina, że mój syn ma dziecięce preferencje. Kilka koleżanek siostry rzuciło mi tekstem: „Trzeba było go zostawić w domu”. Może faktycznie powinnam. Ale to też był ważny rodzinny dzień. I mój, i jego.
Piszę tego maila, bo wiem, że teraz sama, planując chrzciny córki, zrobię tak, by żadne dziecko nie wyszło głodne. Choćby miały być to najzwyklejsze nuggetsy i frytki. Dzieci mają prawo jeść to, co znają i lubią, szczególnie w obcym miejscu, wśród gwaru i tłumu ludzi.
Karolina
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl