Zakładałam dziecku pieluchę na noc i spacery. Słowa psychologa zmroziły mnie
Myślałam, że to nic takiego – ot, pielucha „na wszelki wypadek”. Jedno zdanie wypowiedziane przez psychologa sprawiło, że zmieniłam podejście o 180 stopni.

Z wygody, ze strachu, z miłości – tak to sobie tłumaczyłam
Nie chciałam robić dziecku krzywdy. Przeciwnie – myślałam, że dbam o jego komfort. Że pielucha na noc pozwala mu spać spokojnie, a na spacerze chroni nas przed wpadką w środku miasta. Nie chciałam, żeby się stresowało. Nie chciałam, żeby się wstydziło. Ale tak naprawdę… to ja się bałam.
Bałam się mokrej pościeli. Nerwów w kolejce do kasy. Bałam się komentarzy typu: „Taki duży chłopak, a zsiusiał się w majtki?”. I choć mój synek miał już prawie trzy lata i coraz częściej potrafił zawołać, że chce siku – zakładałam mu pieluchę. Na noc, na zakupy, na dłuższe wyjście.
Aż wpadłam na artykuł, w którym psycholog dziecięcy mówił o „cichym sabotażu” rozwoju dziecka. To jedno sformułowanie… naprawdę mnie zmroziło.
„Dajesz mu sygnał, że nie dasz mu rady zaufać”
W rozmowie z psycholożką dziecięcą padło zdanie, które zmieniło moje myślenie:
„Za każdym razem, kiedy zakładasz dziecku pieluchę 'na wszelki wypadek', mówisz mu: nie wierzę, że dasz radę. Nawet jeśli robisz to nieświadomie”.
Zatrzymałam się. Przeczytałam jeszcze raz. I jeszcze. Przecież tak bardzo chciałam, żeby mój syn był samodzielny, pewny siebie, odważny. A tymczasem – nieświadomie – wysyłałam mu komunikat: „Nie jesteś gotowy. Muszę cię zabezpieczyć”.
„Ale przecież w nocy może się posikać!” – to był mój koronny argument. I właśnie do niego psycholożka też się odniosła:
„Owszem, u dzieci do 5. roku życia nocne moczenie się nadal mieści w normie. Ale jeśli widzimy, że dziecko przez kilka nocy z rzędu budzi się z suchą pieluchą, to znak, że jest gotowe. A jeśli mimo to zakładamy mu pieluchę – cofamy ten proces. Dziecko przestaje się starać” – tłumaczy psycholożka.
I dodała coś jeszcze ważniejszego:
„W odpieluchowaniu nie chodzi tylko o fizjologię. Chodzi o zaufanie. Do dziecka. Do jego ciała. Do procesu rozwoju. Jeśli wciąż robisz za niego pierwszy krok, ono nigdy nie nauczy się zrobić go samo”.
Pielucha na spacer? „Dla świętego spokoju”
Ten mechanizm zna większość rodziców. Dziecko odpieluchowane, ale przed wyjściem do sklepu czy na plac zabaw… znów ląduje w pieluszce. Bo „a nuż się posika”, bo „nie ma tu gdzie iść do toalety”, bo „mamy tylko jedne spodenki”. Też tak robiłam.
Tyle że – jak się okazuje – każdy taki powrót jest dla dziecka komunikatem: „Twoje ciało to problem”. I znów: zamiast uczyć się kontroli i słuchania swoich potrzeb, dziecko uczy się zależności i asekuracji. Nie tego chcemy, prawda?
Co zamiast pieluchy? Praktyczne rozwiązania
Od razu usłyszałam pytanie od koleżanki: „No dobrze, ale co, jeśli się posika?”. Psycholożka była przygotowana:
„Zapasowe ubrania. Ceratka na materac. Luźne podejście do ewentualnych wpadek. I – co najważniejsze – pełne zaufanie. Dziecko widzi, czy wierzysz, że da radę. To działa lepiej niż jakakolwiek pielucha”.
Dziś? Pieluch nie zakładam. A jeśli się zdarzy wpadka – nie panikuję. Nie twierdzę, że to było łatwe. Że od razu przestałam się stresować. Ale postanowiłam: dość. Koniec z pieluchami „na wszelki wypadek”.
Zamiast tego: zapasowe ubranko w torbie, plastikowa ceratka pod prześcieradłem, dużo rozmów z dzieckiem i mnóstwo „wierzę w ciebie, dasz radę”.
I wiecie co? Daje radę.