Zamknęli drzwi do szkoły o 8:01. Dzieci płakały pod bramą
Spóźnili się o minutę. Stałam i patrzyłam, jak kilkuletnie dzieci z plecakami na ramionach płaczą przed zamkniętą bramą szkoły. Wtedy pomyślałam: coś tu poszło bardzo nie tak.

Zawsze myślałam, że szkoła to miejsce, które ma wspierać, uczyć empatii i pokazywać dzieciom, że błędy się zdarzają. Ale tego poranka zobaczyłam coś, co długo nie dawało mi spokoju. Była ósma rano, zima, ślisko, korki większe niż zwykle. Rodzice w pośpiechu odprowadzali dzieci, próbując zdążyć przed dzwonkiem.
O 8:01 drzwi zostały zamknięte. I nie, to nie przenośnia.
Na początku myślałam, że to żart albo jakieś chwilowe nieporozumienie. Ale nie – pani woźna, powołując się na polecenie dyrekcji, odmówiła wpuszczenia dzieci. Zasady są zasadami – powiedziała. Obok mnie stało kilkoro rodziców. Jedno z dzieci tuliło się do mamy, inne pociągało nosem, powtarzając: „Proszę, ja nie chcę być spóźniony”.
Ten widok rozdzierał serce. Bo przecież to nie te dzieci wsiadają do samochodu, nie one stoją w korkach, nie one przeliczyły czas źle o minutę.
Dyscyplina czy bezduszność?
Rozumiem, że szkoła potrzebuje zasad. Sama uczę moje dzieci punktualności, odpowiedzialności i szacunku do innych. Ale w tym wszystkim zapomnieliśmy o jednym – o człowieku. Nie da się wychować dziecka w poczuciu bezpieczeństwa, jeśli system uczy je, że za minutę spóźnienia spotka je kara. Zamiast empatii – wstyd. Zamiast rozmowy – chłodna konsekwencja.
Tego dnia dyrektorka tłumaczyła w komunikacie na Librusie, że „to element dyscypliny” i że „rodzice muszą być odpowiedzialni”. Ale czy naprawdę dyscyplina to zamknięte drzwi przed płaczącym siedmiolatkiem?
Dzieci uczą się nie tylko z podręczników
Nie chodzi o samą bramę, tylko o komunikat, jaki płynie z takich decyzji. Dzieci uczą się świata przez to, co widzą. Jeśli widzą surowość bez zrozumienia, uczą się, że świat jest miejscem, w którym błąd oznacza wykluczenie. I potem, gdy dorosną, będą się bały próbować. Bały prosić o pomoc. Bały się przyznać, że nie zdążyły. To nie jest nauka punktualności. To lekcja wstydu.
Znam mamy, które po tej sytuacji pisały do wychowawców z pytaniem, czy naprawdę nie da się tego rozwiązać inaczej. Jedna z nich dostała odpowiedź: „Takie są procedury, musimy być konsekwentni”. A ja pytam – czy naprawdę musimy być konsekwentni kosztem dziecka? Minuta to nie brak szacunku. Minuta to korek, złe światła, starszy brat, który zapomniał zeszytu. Minuta to życie.
Szkoła, w której chciałabym zostawić swoje dziecko
Marzy mi się szkoła, w której nauczyciele i dyrekcja rozumieją, że edukacja to nie tylko program i regulamin. To także – a może przede wszystkim – relacja.
W której spóźnione dziecko wita się z uśmiechem i słyszy: „Cieszę się, że jesteś. Następnym razem postaraj się być wcześniej”, zamiast „Nie wejdziesz, spóźniłeś się”. Bo tylko tak uczymy odpowiedzialności – przez zrozumienie, nie przez upokorzenie.
Ta minuta zapadła mi w pamięć. Od tamtej pory, gdy odprowadzam moje dzieci do szkoły, patrzę na zegarek z lekkim niepokojem. Ale jeszcze częściej myślę o tamtych maluchach z plecakami, stojących przed zamkniętą bramą.
Minuta to nic dla dorosłego. Ale dla dziecka to cały świat, który właśnie zamknął mu drzwi przed nosem.
Zobacz także: Usłyszałam, jak nauczycielka mówi do ucznia. Zamarłam