Reklama

Wszystko zaczęło się od kilku niepozornych przypadków. Ktoś przyszedł z kaszlem, ktoś inny z bólem gardła. „Rodzice mówili, że to tylko alergia albo 'poranny katar', a ja widziałam dziecko, które z trudem trzyma się na nogach” – napisała w liście pani Katarzyna, nauczycielka z przedszkola publicznego w dużym mieście.

Reklama

Chore dzieci w przedszkolu: „To nie jest w porządku”

Przez długi czas starała się nie robić problemów. Wiedziała, że wielu rodziców pracuje, trudno wziąć wolne, a nie każde przeziębienie oznacza poważną chorobę. Ale z czasem sytuacja zaczęła się wymykać spod kontroli. Coraz częściej zdarzało się, że jedno chore dziecko zarażało całą grupę, a za chwilę kolejne nauczycielki lądowały na zwolnieniu.

„Mieliśmy tydzień, w którym połowa maluchów miała gorączkę i została w domu. Z trzech nauczycielek w grupie zostałam sama. Nie da się normalnie pracować w takich warunkach” – podkreśla.

„Tylko się nie wyspał”: rodzice udają, że nie widzą objawów

Decyzję podjęła pewnego jesiennego poranka. Do sali zbliżał się tata z czteroletnim chłopcem. Już z daleka było widać, że maluch nie czuje się dobrze. „Miał czerwony nos, oczy jak we mgle i nie miał siły nawet powiedzieć 'dzień dobry'. Tata próbował udawać, że wszystko jest w porządku. Powiedział, że rano dał mu syrop i 'powinno być dobrze'. Wtedy powiedziałam stanowczo: nie. Takich dzieci nie przyjmujemy” – relacjonuje pani Katarzyna.

Rodzic był zaskoczony i próbował przekonać ją, że chłopiec „tylko się nie wyspał”. Ale tym razem nauczycielka nie ustąpiła. „Zachorowały już dwie moje koleżanki, dzieci chorują na zmianę, a my ciągle udajemy, że to normalne. To nie jest normalne. Dziecko chore powinno być w domu” – dodała w liście.

chore dzieci w przedszkolu
Nauczycielka przedszkolna nie wpuściła chorego dziecka do sali, fot. AdobeStock/oksix

Nauczycielka: „Nie jestem bezduszna. Chcę chronić wszystkich”

Wbrew obawom, większość rodziców zareagowała ze zrozumieniem. Wielu przyznało, że też mają dość tego, że ich zdrowe dzieci łapią infekcje od tych, które przyszły do przedszkola przeziębione. Kilka osób wręcz pochwaliło nauczycielkę za jasne zasady.

„Nie robię tego, bo mam zły humor albo chcę komuś utrudnić życie. Wiem, że rodzice mają trudności. Ale jeśli będziemy przymykać oko, to nigdy nie wyrwiemy się z błędnego koła chorób” – napisała.

Pani Katarzyna przyznaje, że od tamtej sytuacji zaczęła być bardziej stanowcza. Nie wpuszcza do sali dzieci, które ewidentnie mają objawy infekcji. Nie chodzi tylko o gorączkę, ale też kaszel, ból gardła czy osłabienie. „Nie jestem lekarzem, ale po tylu latach pracy widzę, kiedy dziecko naprawdę źle się czuje. I wiem, że jeśli dziś przymknę oko, jutro będzie chorować kolejnych dziesięć osób” – podsumowuje.

Katarzyna


Reklama

Zobacz też: Nauka samodzielności zaczyna się w domu. „Córka ma 6 lat. Robi kanapki, wstawia pranie”

Reklama
Reklama
Reklama