Reklama

Od dawna mam wrażenie, że 1 listopada przestał być dniem refleksji, a stał się festiwalem obłudy. Wszyscy udają, że chodzi o pamięć, ale tak naprawdę liczy się tylko to, żeby wszystko było zrobione „jak należy”. Groby wyszorowane, znicze nowe, kwiaty idealne – i najlepiej, żeby sąsiadka zobaczyła.

Kiedyś też tak robiłam. Sprzątanie grobów tydzień wcześniej, potem zakupy zniczy i korki pod cmentarzem. Wracałam zmęczona i zła, bo wiedziałam, że zrobiłam to bardziej z poczucia obowiązku niż z potrzeby serca. Z czasem zaczęłam się zastanawiać: czy moi bliscy naprawdę potrzebują, żebym raz w roku stała nad marmurem i udawała, że to coś znaczy?

Wspominamy po swojemu

Od kilku lat 1 listopada spędzamy z synem w domu. Zapalamy znicz przy zdjęciu moich dziadków, opowiadam mu, jacy byli, co lubili, jak się zachowywali. To dla mnie dużo bardziej prawdziwe niż stanie na cmentarzu w tłumie ludzi, którzy nawet nie pamiętają imienia zmarłego, ale przyszli, bo „tak wypada”.

Wiem, że nie wszystkim się to podoba. Już nieraz słyszałam, że jestem bez serca, że nie uczę dziecka szacunku. Ale ja właśnie uczę szacunku – tego prawdziwego, a nie odświętnego. Nie chcę, żeby mój syn myślał, że pamięć o kimś to obowiązek z kalendarza, że wystarczy położyć kwiaty i można mieć czyste sumienie.

Czasem mój syn sam zapala małą świeczkę w ogrodzie i mówi, że to dla pradziadka. Czasem rysuje coś i mówi, że to dla babci. To jego sposób na pamięć – szczery, dziecięcy i autentyczny.

Zamiast święta pamięci – pokaz próżności

Nie potrafię już patrzeć na to, co dzieje się na cmentarzach 1 listopada. Wystrojeni ludzie, drogie wiązanki, plastikowe znicze, zdjęcia w internecie. Gdzie w tym wszystkim jest cisza, zaduma, refleksja? Mam wrażenie, że zniknęła.

Zamiast skupienia – gonitwa. Zamiast wspomnień – narzekanie, że tłok, że zimno, że drogo. To nie ma nic wspólnego z pamięcią. Nie chcę, żeby moje dziecko myślało, że szacunek dla zmarłych polega na staniu w kolejce do parkingu i wymianie pustych grzeczności między grobami.

Odwiedzamy groby, ale nie 1 listopada. Robimy to wtedy, gdy naprawdę czujemy taką potrzebę – w ciszy, bez pośpiechu, bez tłumów. Idziemy razem, rozmawiamy, wspominamy. Dla mnie to ma sens.

1 listopada nie chcę uczyć syna obłudy. Chcę, żeby wiedział, że pamięć to nie obowiązek, tylko wybór. Że wspominać można zawsze – w domu, na spacerze, przy wspólnym obiedzie. Bo prawdziwe wspomnienia nie potrzebują marmuru, wiązanek i fleszy aparatów. Wystarczy serce i szczerość.

Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl

Zobacz także: Cmentarz 1 listopada to nie miejsce dla dzieci. „To festiwal obłudy”

Reklama
Reklama
Reklama