10-latka spóźniła się na lekcję. Minus w Librusie, a w sekretariacie kabaret
„Pracuję w szkole kilkanaście lat, ale dopiero to podcięło mi skrzydła” – napisała do naszej redakcji Iwona, wychowawczyni czwartej klasy. Wstawiła uczennicy minus za spóźnienie, a chwilę później w sekretariacie zadzwonił telefon.

Minus za spóźnienie, telefon do dyrekcji
Iwona, wychowawczyni i nauczycielka angielskiego w czwartej klasie, opisała nam sytuację z pierwszego tygodnia roku szkolnego. Dziesięcioletnia Zosia pomyliła sygnały dzwonków i spóźniła się kilka minut na lekcję. „Myślałam, że to dzwonek na przerwę” – tłumaczyła później nauczycielce.
W Librusie od razu pojawił się minus za spóźnienie. „Nie jako kara, raczej symboliczny sygnał, że punktualność jest ważna” – pisze w liście do redakcji Iwona.
Lawina pretensji zamiast rozmowy z nauczycielem
Lekcja jeszcze trwała, gdy w sekretariacie zadzwonił telefon. „Proszę natychmiast połączyć mnie z dyrekcją! Jak można dawać minusy dziecku w pierwszym tygodniu szkoły?!” – usłyszała zaskoczona pracownica sekretariatu. Kilka minut później w Librusie pojawiła się już wiadomość od ojca dziewczynki, skierowana prosto do dyrekcji z żądaniem wyjaśnień.
„O całej sprawie dowiedziałam się dopiero po tygodniu. Nikt nie przyszedł zapytać mnie, co się stało. Poczułam się pominięta” – przyznaje wychowawczyni. Jej zdaniem technologia, która miała ułatwiać komunikację z rodzicami, coraz częściej dzieli, zamiast łączyć.
„Librus to świetne narzędzie, ale bywa, że zamiast rozmowy twarzą w twarz mamy lawinę wiadomości i pretensji, a dziecko w tym wszystkim gdzieś znika” – dodaje.
Ostatecznie to dyrekcja uspokoiła rodziców i wyjaśniła, że taki minus to jedynie sygnał dla dziecka, a nie kara. Iwona nie usunęła wpisu, a rodzice wycofali się ze swoich żądań.
Nauczyciel bez autorytetu. Taki przykład dają rodzice
Zdaniem Iwony, rodzice reagują impulsywnie, chcą bronić dziecka i nie zastanawiają się, jaki przykład dają. „A dziecko uczy się, że nauczyciela można ominąć, że mój autorytet nie jest ważny” – pisze wychowawczyni czwartoklasistów.
„Nie piszę tego, żeby kogokolwiek zawstydzać” – kończy Iwona. „Piszę, bo wierzę, że więcej rozmowy i mniej oskarżeń naprawdę pomoże naszym dzieciom. A przecież to one są najważniejsze i to one mają się uczyć życia”.
Rodzic od razu zadzwonił do dyrekcji. Zrobilibyście tak samo, czy najpierw porozmawiali z nauczycielem? Piszcie do nas: redakcja@mamotoja.pl.
Zobacz też: Co to za wymysł, by świetlicę szkolną zamykać o 17. Jak mam zdążyć po dziecko z drugiej zmiany?