Reklama

Dorastałam w domu, gdzie wszystko było „normalne”. Tak normalne, że dopiero w dorosłości zrozumiałam, jak bardzo bolało. Nikt mnie nie bił, nie głodził, nie wyrzucał z domu. Ale codziennie czułam się nie dość dobra. Czułam, jakbym nie spełniała oczekiwań. Zawsze był ktoś mądrzejszy, ładniejszy, szybszy.

Reklama

W moim domu rodzinnym nie było kłótni. Ale nie dlatego, że wszyscy byliśmy tak bardzo zgodni. Po prostu wszystkie niepowodzenia zamiatało się pod dywan. Dopóki nie lała się na niego krew: milczeliśmy.

Teraz, kiedy patrzę na moje dzieci, widzę małych ludzi o wielkich sercach, które chłoną każde moje słowo, gest, spojrzenie. I wiem, że jeśli nie przerwę tego łańcucha, one też kiedyś będą nosić w sobie rany, których mogłyby uniknąć.

1. Wychowanie przez strach

Jako dziecko słyszałam: „Nie płacz, bo ci zaraz dam powód”, „Jak nie zjesz, to przyjdzie baba Jaga”, „Zachowuj się, bo pożałujesz”. Dla dorosłych były to żarty, dla mnie – groźby, przez które latami miałam koszmary. Dziś, gdy słyszę kogoś mówiącego tak do dziecka na placu zabaw, podchodzę i pytam: „Naprawdę chcesz, żeby twoje dziecko bało się ciebie bardziej niż potworów pod łóżkiem?”.

Moje dzieci wiedzą, że mogą czuć się przy mnie bezpieczne. Nie posłuszne ze strachu, ale kochane z wyboru.

2. Milczenie zamiast rozmowy

W moim domu nie rozmawiało się o emocjach. Nikt nie pytał, dlaczego płaczę, z czego się cieszę, co mnie złości. Było: „Uspokój się”, „Przestań beczeć”, „I co cię tak bawi”, „Jak ty się zachowujesz”. Dziś wiem, że brak rozmowy to brak głębokiej więzi, brak poczucia bezpieczeństwa.

Chcę, żeby moje dzieci wiedziały, że mogę unieść każdą ich emocję – od zachwytu po rozpacz. Żadna nie jest za ciężka na moje barki, ale może obciążać ich ramionka. Jestem po to, by pomóc im je nieść. Zawsze znajdę czas, by ich wysłuchać, nawet jeśli mówią o tym samym dziesięć razy.

3. Umniejszanie uczuć

Ile razy słyszałam: „Nie płacz, to nic takiego”, „Przesadzasz, nie boli aż tak bardzo”, „Nic się nie stało”. Ale dla mnie się stało. Może rozlałam sok, a może ktoś w szkole powiedział coś, co złamało mi serce. Może mój świat legł w gruzach.

Wiele lat zajęło mi wyrwanie się z tego schematu. Dopiero mój partner, który wychował się w ciepłym i empatycznym domu, pokazał mi, że moje emocje są ważne. Że nie muszę za nie przepraszać.

Moje dzieci słyszą ode mnie: „Widzę, że to cię zasmuciło”, „Rozumiem, że jesteś zły”, „Co mogę teraz dla ciebie zrobić?”. Bo wiem, że uczucia nie znikają, kiedy je ignorujemy. One chowają się w środku i wracają w dorosłości.

4. Dziecko musi być grzeczne

Grzeczne, czyli ciche, uległe, niewidzialne. Dziecko, które nie tupie nogą, nie płacze w sklepie, nie złości się, gdy coś mu nie wychodzi. Ja byłam takim dzieckiem. Cichym. Grzecznym. Smutnym.

Nie chcę tego dla moich dzieci. Chcę, żeby były sobą. Nawet jeśli oznacza to wściekłość przy śniadaniu, głośny śmiech w sklepie i płacz z powodu roztopionego loda. Bo dzieciństwo to nie czas na bycie idealnym, tylko czas na bycie dzieckiem.

5. Dziecka się nie przeprasza

Rodzice nigdy mnie nie przeprosili, nawet gdy zranili słowem, niesprawiedliwą karą, milczeniem. Bo „dorośli nie przepraszają dzieci”. Bo „dorośli zawsze mają rację”. Bo „dorosłym należy się szacunek”. Ja przepraszam moje dzieci, kiedy krzyknę, kiedy zabraknie mi cierpliwości, kiedy powiem coś za ostro.

Nie dlatego, że jestem słaba. Dlatego, że jestem człowiekiem i chcę, żeby wiedziały, że każdy ma prawo do błędów, ale też każdy zasługuje na przeprosiny i wybaczenie.

Bo to jest mój największy cel w macierzyństwie: przerwać łańcuch toksycznych wzorców i sprawić, żeby moje dzieci dorosły do życia z poczuciem, że są wystarczające dokładnie takie, jakie są.

Reklama

Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl lub bezpośrednio do mnie: hanna.szczesiak@burdamedia.pl

Reklama
Reklama
Reklama