Reklama

Nie wiem, kiedy szkoła przestała być miejscem nauki, a stała się korporacją z listą zadań, terminów i maili o każdej porze dnia i nocy. Moje dziecko jest uczniem, nie pracownikiem działu marketingu. A ja – jego matka – nie jestem sekretarką, której rolą jest pilnować terminów i przypominać o prezentacjach.

Wiadomość, którą dostałam, brzmiała: „Proszę w końcu dopilnować, żeby dziecko miało przygotowaną prezentację. Inne dzieci potrafią się zorganizować. Nie będę kolejny raz tłumaczyć zasad”.

Nie mogłam uwierzyć, że to pisze nauczycielka – w niedzielę, o 21:47, do rodzica ucznia szkoły podstawowej.
Nie było „dzień dobry”, nie było „proszę o kontakt w poniedziałek”. Był ton jak z działu kadr, a nie z klasy, w której uczą się dzieci.

Wtedy pomyślałam: to żart, że tacy ludzie uczą dzieci.

Edukacja 24/7

Czy tylko ja mam wrażenie, że szkoła zaczęła działać w trybie non stop? Prace domowe w weekend, wiadomości w Librusie o 22:00, testy zapowiadane dzień przed. Nauczyciele narzekają na przepracowanie – i słusznie. Ale czy ktoś widzi, że przepracowani są też uczniowie?

Dzieci nie mają już wolnego czasu. Ich kalendarz to miniaturka korporacyjnego grafiku: test z matematyki, kartkówka z przyrody, projekt z historii, prezentacja z angielskiego, a w międzyczasie – życie.

Zamiast oddechu po tygodniu, w niedzielny wieczór rodzice i dzieci dostają kolejną porcję stresu: „Proszę pamiętać, że…”, „Przypominam, że…”, „Oczekuję, że…”.

Nie pamiętam, żeby ktoś kiedykolwiek napisał: „Dziękuję za Wasz wysiłek, odpocznijcie jutro”.

Pokolenie wypalonych uczniów i rodziców

Mam wrażenie, że system edukacji działa na zasadzie: „więcej, szybciej, dokładniej, perfekcyjnie”. Tylko że dzieci nie są pendrive’ami, które można zapisać dowolną ilością danych. One mają emocje. Potrzebują luzu, rozmowy, nudy. Tego wszystkiego, co dziś uznaje się za „marnowanie czasu”.

Znam mamy, które ustawiają budzik na 23:00, żeby przypomnieć dziecku o pracy domowej. Inne wstają o świcie, żeby wydrukować karty pracy, bo nauczycielka wysłała je wieczorem. Czy naprawdę o to chodzi w edukacji?

Nie chcę uczyć mojego dziecka, że życie polega na byciu gotowym zawsze. Bo w życiu równie ważna jak praca, jest umiejętność odpoczynku.

Kiedy zabrakło człowieczeństwa

Nie mam pretensji do wszystkich nauczycieli. Wiem, że wielu z nich naprawdę się stara. Ale też wiem, że coraz częściej w tym zawodzie brakuje... człowieczeństwa.

Zamiast wsparcia – oceny. Zamiast rozmowy – uwagi w e-dzienniku. Zamiast empatii – bezosobowy mail w niedzielny wieczór.

Może właśnie dlatego dzieci tracą motywację, a rodzice cierpliwość. Bo szkoła przestała być miejscem, w którym uczy się życia. Stała się systemem zadań, w którym uczucia nie mają znaczenia.

Nie oczekuję cudów. Chciałabym tylko, żeby szkoła była miejscem, w którym jest przestrzeń na błąd, na słabość, na zwykłe „nie zdążyłem”. Żeby ktoś w końcu zrozumiał, że dzieci to nie projekty, a rodzice to nie ich menedżerowie.

W poniedziałek rano odczytałam tego maila jeszcze raz. Na końcu, między groźbą obniżenia punktów a przypomnieniem o regulaminie, nauczycielka dopisała: „Miłej niedzieli!”.

Nie wiem, czy się śmiać, czy płakać. Ale wiem jedno – dopóki takie wiadomości będą normą, szkoła pozostanie miejscem, w którym człowiek zawsze będzie na ostatnim miejscu.

Zobacz także: Nauczyciel: „Wycieczki szkolne powinny być zdalnie”. Mówi, co ostatnio wywinęli rodzice

Reklama
Reklama
Reklama