Bezczelna wiadomość od nauczycielki ścięła mnie z nóg. Niech się nie wtrąca w wychowanie
Nie spodziewałam się, że zwykła wiadomość w dzienniku elektronicznym wywoła we mnie tyle emocji. Czy naprawdę szkoła ma prawo wchodzić z butami w nasze życie rodzinne?

Nauczycielka pisze, ja się gotuję
Jestem mamą ośmioletniego Leosia. Od początku chcieliśmy z mężem, żeby rozwijał swoje talenty – muzyczne, sportowe i językowe. Dlatego po lekcjach ma pianino, angielski, basen, a dwa razy w tygodniu judo. Nie widzę w tym nic złego, bo on naprawdę jest zdolny, szybko się uczy, a ja nie chcę zmarnować jego możliwości.
I nagle, kilka dni temu, czytam w Librusie wiadomość od wychowawczyni. Napisała do wszystkich rodziców, żebyśmy przemyśleli sprawę zapisywania dzieci na tyle zajęć dodatkowych, bo podobno na lekcjach dzieci się skarżą, że są przemęczone. Podała przykład mojego syna: że przysypia na lekcjach, mówi, że nie lubi judo i że wraca późno z treningów. Poczułam, jakby ktoś mnie policzkował. Przecież to nie jej sprawa, co robimy po szkole.
To nie szkoła wychowuje moje dziecko
Zawsze miałam wrażenie, że rola nauczyciela kończy się na przekazywaniu wiedzy i pilnowaniu porządku w klasie. Wychowanie to zadanie rodziców. Nie po to inwestuję w syna, żeby ktoś z zewnątrz mówił mi, że robię źle.
Czy Leoś bywa zmęczony? Jasne, jak każdy uczeń. Sama pamiętam, że w podstawówce nieraz zasypiałam na nudnych lekcjach. Ale to nie znaczy, że rodzice mają mu zabrać zajęcia i pozwolić, żeby przepadły jego zdolności. Świat dzisiaj wymaga więcej – jak się nie rozwinie teraz, później będzie mu trudniej.
Rozumiem, że pani wychowawczyni „martwi się” o dzieci. Ale w moim odczuciu to ingerencja w coś, co jest tylko i wyłącznie naszą decyzją. My wiemy najlepiej, co jest dobre dla naszego dziecka.
Wiem, że Leoś da radę
Nie zgadzam się z opinią, że dziecko powinno tylko się bawić. Jasne, zabawa jest ważna, ale Leoś sam kiedyś powie „dziękuję”, że miał szansę spróbować tylu rzeczy. Widzę, że rozwija się w różnych kierunkach, że nabiera pewności siebie, a to dla mnie najważniejsze.
Dlatego proszę – nauczyciele niech uczą, a rodzice niech wychowują. Może mój syn czasem powie, że jest zmęczony albo że wolałby siedzieć w domu. Ale ja wierzę, że dzięki tym zajęciom wyrośnie na chłopaka, który będzie miał pasje, dyscyplinę i odwagę. Nie chcę zmarnować jego potencjału.
Niech szkoła zajmie się swoimi obowiązkami, a wychowanie mojego syna zostawi w naszych rękach.
Kasia
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz też: Amelka siedzi w świetlicy do 18, bo taką mam pracę. Od tego jest szkoła, żeby zapewnić opiekę