Reklama

„Pracuję w szkolnej świetlicy od sześciu lat” – napisała pani Anna, nauczycielka z małego miasta. „Codziennie obserwuję, kto przychodzi po dzieci i o której godzinie. I z każdym rokiem coraz trudniej mi zrozumieć pewne rzeczy”.

„Biegną z pracy, by zdążyć”

Kobieta opisuje, że największy pośpiech zawsze widać po mamach, które mają etat. „Biegną po pracy, czasem jeszcze z telefonem przy uchu, bo rozmawiają z szefem, z torbą z laptopem przewieszoną przez ramię. I choć mają pełno obowiązków, widać, że bardzo im zależy, żeby dziecko odebrać jak najwcześniej”.

Zupełnie inaczej – jak zauważa – wygląda sytuacja w przypadku rodziców, którzy aktualnie nie pracują zawodowo. „Nie chcę nikogo oceniać, ale trudno tego nie zauważyć. Często te mamy pojawiają się dopiero o 16:30 czy 17:00, gdy świetlica już prawie pusta. Dziecko siedzi, znudzone, patrzy w okno. A mama przychodzi i mówi, że miała coś ‘na głowie’. I tak jest niemal codziennie” – pisze nauczycielka.

„Świetlica to nie przechowalnia”

Z listu pani Anny przebija rozgoryczenie, ale i troska. Kobieta podkreśla, że lubi swoją pracę, jednak trudno jej pogodzić się z tym, jak niektórzy rodzice traktują świetlicę. „Dzieci spędzają tu czas po lekcjach – to ma być miejsce odpoczynku, nie przechowalnia do wieczora. Gdy zostają ostatnie, często widać u nich smutek. One po prostu chcą już być w domu” – wyjaśnia.

W rozmowach z koleżankami z pracy zauważa, że sytuacja jest podobna w wielu szkołach. „Zastanawiamy się, skąd to się bierze. Matki pracujące – wbrew pozorom – mają mniej czasu, ale to one zwykle spieszą się najbardziej. Natomiast te, które mają go więcej, często przychodzą ostatnie. I naprawdę nie rozumiem, dlaczego tak jest”.

Nauczycielka zaznacza, że nie chodzi jej o krytykę, lecz o refleksję. „Niektóre dzieci siedzą w świetlicy pięć godzin dziennie. Gdyby ktoś pomyślał o nich z czułością, zrozumiałby, że to naprawdę długo. One tęsknią, nawet jeśli tego nie pokazują”.

świetlica szkolna
Nauczycielka podkreśla, że świetlica to nie przechowalnia, fot. AdobeStock/benschonewille

„Może chodzi o wygodę?”

Pani Anna przyznaje, że temat często wraca w rozmowach z rodzicami. „Kiedy mówię, że dziecko było dziś bardzo zmęczone, słyszę: ‘Tak, ale ja miałam zakupy, potem jeszcze pilne spotkanie’. I trudno mi to skomentować” – pisze.

W swoim liście nauczycielka zwraca uwagę, że rodzicielstwo nie sprowadza się tylko do zapewnienia opieki. „Czas z dzieckiem po szkole to też wychowanie, bliskość, rozmowa o tym, jak minął dzień. A świetlica, choć robimy wszystko, żeby było tu miło, nie zastąpi domu”.

Na koniec dodaje: „Nie piszę tego, żeby kogokolwiek zawstydzić. Chciałabym tylko, żebyśmy się zastanowili, co dla dziecka znaczy ten moment, gdy mama przychodzi. Bo dla mnie – po tych wszystkich latach w świetlicy – to zawsze chwila najpiękniejsza. I widać wtedy wszystko: radość, ulgę, czułość. Szkoda, że niektóre dzieci muszą na nią tak długo czekać”.

Zobacz też: Smutna prawda o szkolnych świetlicach. „Te dzieci nigdy nie polubią szkoły”

Reklama
Reklama
Reklama