Reklama

Nie jestem osobą, która bierze coś za darmo. Kiedy teściowa kilka razy w tygodniu zgadza się zająć dziećmi, doceniam to ogromnie. To nie jest przecież jej obowiązek, a fakt, że wciąż ma energię i ochotę, by poświęcić czas naszym dzieciom, naprawdę wiele dla mnie znaczy. Dlatego któregoś dnia, trochę nieśmiało, ale jednak, zaproponowałam, że chciałabym jej zapłacić.

Reklama

Nie w formie pensji, raczej symbolicznie – kieszonkowe za opiekę. Pomyślałam, że skoro dzięki temu mogę iść do pracy czy załatwić sprawy, to uczciwe, aby teściowa coś z tego miała. Byłam pewna, że doceni mój gest.

Zamiast wdzięczności – fala krytyki

Jej reakcja była jednak zupełnie inna, niż się spodziewałam. Spojrzała na mnie jak na obcą osobę i powiedziała: „Nie potrzebuję twoich pieniędzy. Wychowałam dzieci bez niczyjej pomocy i wyszły na ludzi. Ty, zamiast płacić, powinnaś wreszcie nauczyć swoje bachory, żeby nie były takie rozpuszczone”.

Zamurowało mnie. Nie spodziewałam się, że moja propozycja zostanie odebrana jako afront. W jednej chwili przeszliśmy od rozmowy o docenieniu jej wysiłku do oceny mojego macierzyństwa. A określenie „rozpuszczone potwory” w stosunku do moich dzieci wciąż dźwięczy mi w uszach.

Dziadkowie kontra rodzice – różne światy

Nie będę ukrywać – moje dzieci mają inne dzieciństwo niż ich ojciec. Teściowa wychowywała swoje pociechy w latach 80., w zupełnie innych realiach. Nie było zabawek na wyciągnięcie ręki, nikt nie zastanawiał się nad emocjami dzieci, a czas wolny oznaczał obowiązki domowe. Teraz świat wygląda inaczej.

Ja pozwalam moim dzieciom wybierać ubrania, decydować, w co chcą się bawić, czasem robię dla nich dwie różne kolacje, bo jedno ma ochotę na kanapkę, a drugie na makaron. Dla mnie to oznaka szacunku i troski. Dla teściowej – słabość i psucie charakteru.

Gdzie leży granica?

Po tej rozmowie długo się zastanawiałam, czy rzeczywiście przesadzam. Czy moje dzieci są naprawdę trudne, czy po prostu dorastają w czasach, które wymagają innego podejścia? Wiem jedno – nie chciałam teściowej obrazić. Chciałam, żeby poczuła się doceniona. Tymczasem usłyszałam, że robię z dzieci potwory.

Nie wiem, jak to dalej będzie wyglądało. Nie chcę rezygnować z jej pomocy, bo wiem, że wnuki ją kochają. Ale czy mogę ufać, że ktoś, kto tak krytycznie patrzy na moje dzieci, naprawdę zajmuje się nimi z sercem?

Między wdzięcznością a żalem

Ten list piszę z poczuciem rozczarowania i smutku. Wydawało mi się, że łączy nas wspólny cel – dobro dzieci. Tymczasem coraz częściej mam wrażenie, że między nami jest mur. Mur zbudowany z różnych doświadczeń, przekonań i oczekiwań.

Nie wiem, czy uda się go zburzyć. Wiem tylko, że jedna rozmowa, która miała być pełna wdzięczności, obnażyła różnice, o jakich wcześniej nawet nie myślałam.

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama