Co to za wymysł, by świetlicę szkolną zamykać o 17. Jak mam zdążyć po dziecko z drugiej zmiany?
Każdego dnia biegnę, jakbym startowała w maratonie. I choć zwykle udaje mi się dotrzeć do mety w ostatniej chwili, wcale nie czuję zwycięstwa – tylko bezsilność.

Życie w wiecznym pośpiechu
Piszę do was jako matka, która od kilku tygodni funkcjonuje w trybie wiecznej gonitwy. Pracuję na drugą zmianę i jestem sama z moim synem. Nie mam męża, dziadków pod ręką, ani nikogo, kto mógłby regularnie pomóc. Każdego dnia kończę pracę późnym popołudniem i modlę się, żeby zdążyć odebrać dziecko ze świetlicy, która zamykana jest o godzinie 17:30. Zwykle wpadam tam w ostatniej chwili, cała spocona i zestresowana, a serce mam w gardle, bo boję się, że się spóźnię.
Nie wiem, kto wymyślił, że godzina 17:30 to odpowiednia pora na zamknięcie świetlicy. Wystarczy spojrzeć na realia pracy wielu rodziców – nikt nie kończy obowiązków zawodowych o 15. Żyjemy w czasach, gdy elastyczność powinna być standardem, a nie luksusem. Dlaczego więc szkoły nie dostrzegają, że świetlica to nie tylko przechowalnia dzieci, ale realne wsparcie dla nas – samotnych matek, ojców i rodzin, które starają się utrzymać dom, płacąc rachunki i kredyty?
Niby pomoc, a w praktyce problem
Często muszę prosić koleżanki, żeby odebrały mojego syna i wzięły go do siebie na dwie, trzy godziny. Ale ile razy można kogoś obarczać swoim problemem? Każda ma swoje życie, swoje dzieci, swoje obowiązki. Ja za każdym razem czuję ogromny wstyd i poczucie winy. Nie dlatego, że zaniedbuję syna – wręcz przeciwnie, walczę o to, żeby miał dach nad głową, jedzenie na stole i choć odrobinę stabilności.
Świetlica szkolna powinna być miejscem, które naprawdę wspiera rodziców. A dziś jest dla mnie źródłem stresu. Zamiast spokojnie pracować, co chwilę spoglądam na zegarek i obliczam, czy zdążę. A jeśli tramwaj utknie, jeśli szef poprosi, żebym została pięć minut dłużej, to mój świat wali się jak domek z kart.
Potrzebujemy prawdziwego wsparcia
Nie piszę tego listu, żeby narzekać dla samego narzekania. Piszę, bo wiem, że takich rodziców jak ja są tysiące. Samotnych matek i ojców, którzy nie mają luksusu babci czy partnera, który odbierze dziecko w połowie dnia. My musimy liczyć na instytucje, które powinny działać dla dobra dzieci i rodzin.
Dlatego proszę – niech ktoś wreszcie pomyśli o tym, że zamykanie świetlicy o 17 nie jest żadnym kompromisem. To rozwiązanie krzywdzące. Dzieci zostają „problemem”, który trzeba gdzieś upchnąć, a rodzice – winni, że nie potrafią się rozdwoić. Świetlice powinny być otwarte przynajmniej do 18.30 albo 19, bo takie są realia pracy.
Chcę tylko jednego: żeby szkoła była partnerem, a nie kolejnym powodem do wyrzutów sumienia. Chcę pracować i wychowywać moje dziecko bez poczucia, że co dnia staję do wyścigu, którego nie da się wygrać.
Agnieszka
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz też: O 22 grzebałam w trawie na osiedlu. Tak nas urządziła wychowawczyni syna