Daję wnuczce lody codziennie. Może powinnam przeprosić. Ale mam ważniejszy powód
Nie jestem idealna, ale jestem babcią – a to znaczy, że mam prawo robić rzeczy po swojemu. Daję wnuczce lody każdego dnia, nie dlatego, że nie wiem, co to zasady, tylko dlatego, że wiem, co naprawdę się liczy.

Nie jestem od wychowywania, tylko od rozpieszczania. I naprawdę nie zamierzam się z tego tłumaczyć.
Gdy słyszę od córki „Mamo, znowu dałaś jej lody?!”, uśmiecham się tylko pod nosem. Tak, dałam. I zrobię to jutro, jeśli będzie miała ochotę. Mam już swoje lata, wychowałam trójkę dzieci, przeżyłam swoje stresy i wyrzeczenia. Teraz jestem babcią – i to oznacza zupełnie inną rolę.
Nie zamierzam być zastępczym policjantem domowym, który zabrania, pilnuje i „trzyma konsekwencję”. Od tego są rodzice. Ja jestem od przytulania, pieczenia ulubionego ciasta i – tak – codziennych lodów na spacerze.
Babcia nie musi się tłumaczyć
Nie chodzi o to, że specjalnie podważam autorytet mojej córki jako matki. Szanuję ją. Widzę, jak bardzo się stara, jak dba o zdrowie, rozwój i emocje swojej córeczki. Ale widzę też, jak bardzo jest zmęczona byciem „idealną mamą”. I czasem mam ochotę jej powiedzieć: rozluźnij się. Świat się nie zawali, jeśli twoje dziecko zje loda każdego dnia przez tydzień wakacji. Nie musimy robić z tego dramatu.
Ja już wiem, że dzieciństwo nie trwa wiecznie. Że lody z babcią pod sklepem, z twarzą umazaną czekoladą i śmiechem w tle, zostaną w pamięci znacznie dłużej niż przestrogi o cukrze czy kaloriach. Znam też granice – nie podaję wnuczce chipsów do śniadania ani coli zamiast wody.
Ale jeśli każdego dnia podczas naszego wspólnego spaceru pytam: „Na co masz dziś ochotę?” i odpowiedź brzmi „lody!” – to nie widzę powodu, by tego nie zrobić.
To nie bunt, to wybór
Babcie często są dziś traktowane jak darmowe nianie, które mają być na każde zawołanie, ale broń Boże nie mieć własnego zdania. Tyle że ja nie jestem dodatkiem do kalendarza zajęć mojej wnuczki. Jestem pełnoprawnym człowiekiem – z doświadczeniem, miłością i intuicją. A moja intuicja mówi mi, że dzieci potrzebują też bezwarunkowej radości. Takiej nie do końca logicznej, nieidealnej, trochę rozpustnej. Lody są jej symbolem.
Nie chodzi o to, że jestem przeciwko zasadom. Ale czasem to właśnie zasady warto odstawić na bok, by wygrały emocje: bliskość, radość, beztroska. Rodzice mają swoje metody, swój rytm. Ja mam swój. To nie bunt – to wybór.
Lody to też lekcja
Może to zabrzmi zaskakująco, ale wierzę, że lody z babcią są też formą edukacji. To lekcja tego, że w życiu jest miejsce na przyjemność. Że nie trzeba wszystkiego kontrolować. Że czasem można się pobrudzić, uśmiać, pozwolić sobie na coś tylko dlatego, że się ma na to ochotę. I że to nic złego.
Zresztą – czy naprawdę lody są największym problemem, jaki mamy jako rodziny? Mamy dzieci przebodźcowane, przemęczone, zalane treściami z ekranów, zagubione w oczekiwaniach. A my skupiamy się na tym, że babcia „znowu dała coś słodkiego”? Może warto spojrzeć szerzej.
Czułość, która nie musi być zgodna z zaleceniami WHO
Świat bardzo się zmienił od czasu, gdy ja wychowywałam dzieci. Dziś wszystko jest mierzone: liczba kroków, ilość warzyw, długość snu. A gdzie miejsce na spontan, na smak dzieciństwa, na małe przyjemności?
Babcie, takie jak ja, nie są po to, by konkurować z nowoczesnym podejściem do rodzicielstwa. Jesteśmy uzupełnieniem. Pomostem między „kiedyś” a „teraz”. I jeśli moim wkładem w dobre wspomnienia wnuczki mają być codzienne lody, to z dumą podpisuję się pod tym wkładem.
Nie proszę o pozwolenie. Proszę o zaufanie. Bo tak jak córka wie, co dobre dla swojej córki, ja wiem, co dobre dla mojej wnuczki. Czasem to jest książka. Czasem wspólne pieczenie ciasteczek. A czasem – tak, zgadliście – lody. Codziennie. Bo mamy lato, mamy siebie i mamy chwilę, która już się nie powtórzy.
Zobacz także: