„Do Librusa zaglądam w godzinach pracy”. Nauczyciele mają dość żądań roszczeniowych rodziców
Rodzice coraz częściej traktują nauczycieli jak prywatnych asystentów swoich dzieci. Oczekują, że będą dostępni na telefon o każdej porze dnia i nocy, odpiszą na maila natychmiast i rozwiążą każdy problem „od ręki”. Nauczyciele biją na alarm: granice zostały przekroczone, a brak szacunku ze strony rodziców to dziś codzienność w polskich szkołach.

Jeszcze kilkanaście lat temu kontakt z nauczycielem ograniczał się do wywiadówki, na którą, nie oszukujmy się, nie każdy rodzic docierał. Dziś rodzice oczekują pełnej dostępności. Pojawiły się nowoczesne narzędzia, takie jak dziennik elektroniczny, które miały ułatwiać komunikację. Problem w tym, że wielu rodziców traktuje je jak numer 112, zapominając, że nauczyciele też mają swoje życie prywatne.
– Dostałam maila od mamy ucznia o 23:45 z pytaniem, czy jutro będzie kartkówka, bo jej syn nie jest pewien, czy się przygotować. Odpowiedziałam dopiero po przyjściu do szkoły, a w odpowiedzi przeczytałam, że „dziecko nie zdążyło się pouczyć, bo potrzebowało informacji natychmiast”. To pokazuje, z czym mamy do czynienia – mówi Aneta, nauczycielka języka polskiego w dużej warszawskiej podstawówce.
Telefon dyżurny?
Niektórzy rodzice idą jeszcze dalej i domagają się prywatnych numerów telefonów nauczycieli. Argumentują to „dobrem dziecka” i potrzebą szybkiego kontaktu. Dla wielu pedagogów to jednak przekroczenie granicy.
– Zdarzyło się, że rodzic napisał na WhatsAppie do mojej prywatnej znajomej, żeby zdobyć mój numer telefonu. Potem dzwonił do mnie kilka razy dziennie, czasem w weekendy, bo chciał się dowiedzieć, jak syn może poprawić ocenę. W końcu musiałam zablokować numer – opowiada Magdalena, nauczycielka matematyki z Warszawy.
– Rodzice naprawdę oczekują, że będziemy pod telefonem jak pracownicy infolinii. A ja mam własne dzieci, dom, obowiązki. Szkoła to moja praca, a nie całe życie – dodaje Aneta.
Ciągła kontrola i brak zaufania
Często źródłem takich sytuacji jest brak zaufania. Rodzice coraz częściej podważają decyzje nauczycieli, wtrącają się w metody pracy i żądają szczegółowych raportów niemal z każdej lekcji.
– Po wpisaniu ocen z klasówki do dziennika od razu dostaję wiadomości z pytaniami: „dlaczego moje dziecko dostało czwórkę, a nie piątkę”, „czy mogę zobaczyć zdjęcie jego pracy”, „czy można poprawić wynik”. Zamiast spokojnie pracować, czuję się, jakby 30 par oczu patrzyło mi na ręce – mówi Judyta, nauczycielka chemii z 25-letnim stażem.
Takie podejście sprawia, że rola nauczyciela staje się coraz mniej atrakcyjna. Już nie chodzi tylko o niskie płace czy nadmiar papierologii, ale o zwykły brak szacunku.
Dlaczego tak mało chętnych?
Od lat mówi się o kryzysie kadrowym w polskiej edukacji. Młodych nauczycieli jest jak na lekarstwo, a starsi coraz częściej myślą o odejściu. Winę za to ponosi nie tylko system, ale też atmosfera wokół zawodu.
– Kiedy zaczynałam pracę, bycie nauczycielem było szanowane. Rodzice przychodzili na wywiadówki, pytali o postępy, ale nie traktowali nas jak podwładnych. Teraz czuję, że dla wielu jestem „usługodawcą”, który ma spełniać każde żądanie. To bardzo przykre – dodaje ze smutkiem Judyta.
Potrzeba granic i wzajemnego szacunku
Roszczeniowe postawy rodziców to trend, który – zdaniem pedagogów – prowadzi donikąd. Dzieci uczą się, że nauczyciela można traktować jak służącego, a w dłuższej perspektywie traci na tym całe społeczeństwo.
Nauczyciele apelują: komunikacja jest potrzebna, ale musi odbywać się w granicach rozsądku. W godzinach pracy są dostępni na Librusie czy w sekretariacie szkoły, ale po zakończonej pracy powinni mieć prawo do odpoczynku.
Bo jeśli trend roszczeniowości będzie się utrwalał, możemy doczekać się momentu, w którym nauczycieli po prostu zabraknie. A wtedy najbardziej ucierpią ci, którzy dziś – poprzez swoich rodziców – stawiają im nierealne wymagania.
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz także: Słowa syna po powrocie ze szkoły to smutny obraz naszych czasów. Tak segregujemy dzieci