Reklama

Podróż pociągiem – dla wielu z nas to chwila wyciszenia, szansa na obserwowanie świata zza okna, okazja do nadrobienia książek czy słuchania podcastów. Ale dla niektórych to też miejsce, gdzie rozgrywają się małe dramaty.

Reklama

Tak było w przypadku jednej z naszych czytelniczek, która napisała do redakcji, poruszona tym, co zobaczyła (i usłyszała) podczas zwykłej podróży kolejowej. Nie chodziło o wypadek, kłótnię z konduktorem ani głośną rozmowę nastolatków. Chodziło o coś znacznie bardziej cichego, lecz głęboko zapadającego w pamięć.

W jednym z przedziałów jechała mama z córką – dziewczynką, która na oko miała może dwanaście lat. Wydawałoby się: normalny duet. Ale już po kilku minutach słychać było, że coś poszło nie tak. Dziewczynka zapytała: „Gdzie są nasze kanapki? Nie pamiętam, gdzie je schowałyśmy”. I to wystarczyło, by wywołać reakcję, która rozeszła się echem nie tylko po przedziale, ale też – jak się okazuje – w sercu przypadkowej współpasażerki.

Nie wiedziała, gdzie są kanapki. Tak matka potraktowała córkę

Matka nie krzyczała. Ale ton jej głosu był tak chłodny, tak twardy i niecierpliwy, że nawet brak podniesionego głosu nie łagodził wymowy słów: „Nie wiem, gdzie są twoje kanapki. Szukaj sama. Masz dwanaście lat. Powinnaś wiedzieć, co ze sobą robisz. Jak tak dalej pójdzie, to więcej z tobą nigdzie nie pojadę. Nie da się z tobą wytrzymać. Nie umiesz o siebie zadbać”.

Autorka listu – mama dorosłych już dzieci – napisała do nas później, że ta scena nie dawała jej spokoju przez całą podróż i jeszcze długo po niej. Nie dlatego, że dziewczynka nie znała odpowiedzi na pytanie o kanapki. Ale dlatego, że została potraktowana jak ktoś, kto zawiódł w czymś fundamentalnym. Jakby chwilowa dezorientacja była dowodem porażki. Jakby nie miała prawa do pomyłki, do zagubienia się, do proszenia o pomoc.

„Patrzyłam na tę dziewczynkę. Siedziała potem nieruchomo, z zaciśniętymi ustami. Już nie odzywała się do mamy. I pomyślałam: ile razy jeszcze usłyszy, że jest niedojrzała, że nie warto z nią nigdzie jechać, że nie umie o siebie zadbać? I co to z nią zrobi?” – pisała nasza czytelniczka.

Między troską a kontrolą

Jako redakcja parentingowa doskonale wiemy, że macierzyństwo nie jest proste. Czasem jesteśmy zmęczone. Czasem przepracowane. Czasem czujemy, że wszystko spada na nasze barki, a świat wymaga od nas zbyt wiele. Ale jedno warto przypominać sobie zawsze – szczególnie wtedy, gdy mamy ochotę powiedzieć coś, co zaboli: nasze słowa zostają z dzieckiem na długo. Zwłaszcza te, które brzmią jak oceny.

Dziecko w wieku 12 lat dopiero uczy się samodzielności. Zapominanie o drobiazgach to nie lenistwo, lecz naturalna część rozwoju. Szukanie pomocy – nie dowód bezradności, lecz sygnał, że ufa najbliższym. Jeśli zamiast tego spotyka się z komunikatem: „Jesteś problemem” – może wyciągnąć wniosek, że lepiej niczego nie mówić, nie prosić i nie zawracać głowy. A przecież nie o to chodzi.

Autorka listu zakończyła swoją wiadomość prostym zdaniem, które chcemy dziś powtórzyć za nią:

„Nie wiem, kim jesteś, mamo z pociągu. Ale jeśli to czytasz, wiedz, że bardzo wam współczuję – i tobie, i twojej córce. Wierzę, że w głębi serca bardzo ją kochasz. Ale czasem miłość potrzebuje innego języka. Takiego, który mówi: jestem tu, kiedy się gubisz. I będę cię uczyć, aż nauczysz się radzić sobie sama. Bo jesteś ważna”.

Może to była tylko jedna scena. Ale takich scen są tysiące – w pociągach, autobusach, na placach zabaw. I każda z nich zostaje w czyimś sercu. Jeśli choć jedna z nich dzięki temu listowi skończy się inaczej – to warto było go przeczytać.

Reklama

Zobacz też: Pojechaliśmy nad morze, a ja codziennie płakałam w łazience. To nie były wakacje, jakich się spodziewałam

Reklama
Reklama
Reklama