Dowiedziałam się, co córka zjadła w przedszkolu i się wściekłam. Nauczycielka wszystkiego się wyparła
Zwykła rozmowa z inną mamą otworzyła mi oczy na to, co naprawdę dzieje się u nas w przedszkolu. Nie ukrywam, że serce zadrżało mi z bezsilności i gniewu.

Pół porcji dla dziecka – szokujące odkrycie
Jestem mamą pięcioletniej dziewczynki. Do niedawna ufałam, że w przedszkolu, do którego chodzi moja córka, dbają o dzieci tak samo jak ja w domu. Jednak pewnego dnia znajoma, której dziecko jest w tej samej grupie, powiedziała mi coś, co wbiło mnie w fotel. Okazało się, że maluchy dostają tylko połowę zamawianych porcji kateringu. Przedszkole zamawia mniej zestawów niż liczba dzieci, a potem jedzenie dzielone jest na pół.
Na początku nie mogłam w to uwierzyć. Jak to możliwe, że ktoś świadomie oszczędza kosztem zdrowia najmłodszych? Zaczęłam obserwować córkę i faktycznie – wracała głodna, marudna, od razu prosiła o coś do jedzenia. Niby drobiazg, ale z każdym dniem coraz bardziej czułam, że coś jest nie tak.
Rozmowa z nauczycielką – mur milczenia
Postanowiłam działać. Poszłam do nauczycielki i zapytałam wprost, czy to prawda, że dzieci dostają tylko pół porcji. Jej reakcja mnie zaskoczyła. Wyparła się wszystkiego, twierdziła, że posiłki są pełnowartościowe i zawsze zgodne z zamówieniem. Mówiła, że dzieci „czasem nie chcą wszystkiego zjeść” i że nie mam powodu do obaw.
Ale ja znam swoje dziecko. Ona lubi jeść, nigdy nie grymasi. Skoro od razu po powrocie do domu rzuca się na jedzenie, to znaczy, że w przedszkolu nie dostaje tyle, ile potrzebuje. Ta rozmowa zostawiła mnie z jeszcze większą frustracją – nie dość, że dzieci są oszukiwane, to jeszcze dorosła osoba, której powinnam ufać, udaje, że problemu nie ma.
Oszczędności kosztem zdrowia najmłodszych
Zaczęłam pytać inne mamy i szybko okazało się, że nie jestem sama. Kilka z nich zauważyło to samo – dzieci wracają głodne, opowiadają, że muszą się dzielić jedzeniem. Wszystko wskazuje na to, że przedszkole chce zaoszczędzić na kateringu, zamawiając mniej porcji, niż faktycznie potrzebuje.
To nie jest oszczędność na papierze czy zabawach plastycznych. To oszczędzanie na zdrowiu i rozwoju dzieci. Maluchy w tym wieku potrzebują energii, składników odżywczych, a nie połowy porcji, która starcza im może na kilka godzin.
Jestem wściekła i czuję się bezradna. Nie wiem, jak rozwiązać ten problem, bo dyrekcja pewnie też będzie się wszystkiego wypierać. Ale przecież nie mogę udawać, że nic się nie dzieje. Jeśli my, rodzice, nie zaczniemy mówić głośno o takich rzeczach, to nikt nie zadba o nasze dzieci.
Mama Natalki
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz też: Nauczycielka: bezczelna wiadomość od matki 5-latka. Nazwała inne dzieci słowem na „d”