Reklama

Gdy w szkole mojego dziecka ogłoszono decyzję dotyczącą szatni, zawrzało. Rodzice byli oburzeni, bo oznaczało to dla nich kilka minut dłuższej drogi każdego ranka – a przecież nikt nie pomyślał, że ta decyzja została podjęta z myślą o bezpieczeństwie i komforcie dzieci.

Reklama

Pierwsze emocje: bunt na Librusie

Kiedy na Librusie pojawiła się informacja, że klasy 1–3 będą miały szatnie w innej części szkoły niż klasy 4–8, rodzice zareagowali natychmiast. Pojawiły się komentarze: „To absurd, żeby maluchy musiały chodzić dalej”, „Dlaczego starsze dzieci mają bliżej, a nasze najmłodsze najdalej?”. Sama, czytając to po raz pierwszy, też pomyślałam: „No świetnie, kolejne utrudnienie dla rodziców”. Ale kiedy chwilę się nad tym zastanowiłam, zrozumiałam, że sprawa jest dużo głębsza.

Dlaczego dyrektorka miała rację

Dyrektorka tłumaczyła swoją decyzję jasno: chodzi o porządek i bezpieczeństwo. W praktyce oznacza to, że dzieci z klas 1–3 mają swoją osobną przestrzeń, w której nie mieszają się z dużo starszymi uczniami. Nie ma przepychanek w wąskich korytarzach, nie ma ryzyka, że pierwszoklasista zostanie potrącony przez ósmoklasistę z plecakiem ważącym kilka kilogramów.

Patrząc na to z perspektywy rodzica, który widział już niejedną szkolną bójkę czy wypadek „na przerwie”, muszę przyznać – to ma ogromny sens. Owszem, droga jest nieco dłuższa, ale czy naprawdę chcemy oszczędzać własne minuty kosztem bezpieczeństwa dzieci?

Rodzice kontra dzieci

Najbardziej uderzyło mnie, że to rodzice się denerwowali, a dzieci… wcale nie. Moja córka podeszła do sprawy zupełnie na luzie. „Mamo, fajnie, bo mamy swoje miejsce i starsi się do nas nie wpychają” – powiedziała po pierwszym tygodniu.

To dało mi do myślenia. Być może jako dorośli mamy tendencję do patrzenia na wszystko przez pryzmat wygody – naszej, nie dzieci. Wolelibyśmy, żeby szatnia była tuż obok wejścia, żebyśmy mogli szybko zostawić dziecko i ruszyć do pracy. Ale to nie my spędzamy tam przerwy i nie my mierzymy się ze starszymi uczniami na co dzień.

Szkoła to nie centrum handlowe

Zauważyłam też, że coraz częściej traktujemy szkołę jak instytucję, która ma przede wszystkim spełniać oczekiwania dorosłych. Tymczasem szkoła jest dla dzieci. I to ich komfort powinien być w centrum decyzji.

Dla pierwszoklasisty przejście dodatkowych kilkudziesięciu metrów naprawdę nie jest problemem – dla niego to przygoda, sposób na oswojenie budynku, okazja do rozmów z kolegami po drodze. To my, spiesząc się rano do pracy, traktujemy to jako „kolejną przeszkodę”.

Zaufanie zamiast krytyki

Im dłużej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonana, że powinniśmy częściej ufać dyrekcji i nauczycielom. Oni naprawdę widzą więcej niż my, stojący z boku rodzice. Widzieli sytuacje, w których maluchy płakały w zatłoczonej szatni, słyszeli historie o zgubionych kurtkach czy bucikach w tłumie starszych uczniów.

Decyzja o oddzieleniu szatni nie była przeciwko rodzicom – była dla dzieci. Może nie zawsze od razu to rozumiemy, może na początku nas to irytuje, ale kiedy spojrzymy na całość, trudno nie przyznać racji.

Kilka minut, które robią różnicę

Na koniec wracam do prostego pytania: czy naprawdę te dodatkowe 3–4 minuty naszego czasu rano są ważniejsze niż spokój i bezpieczeństwo dziecka? Dla mnie odpowiedź jest jasna. Wolę przejść kawałek dalej i mieć pewność, że moje dziecko czuje się bezpiecznie w swojej szatni, niż zostawić je w tłumie starszaków.

Bo szkoła nie jest od tego, żeby nam – dorosłym – było wygodnie. Szkoła jest po to, żeby dzieci czuły się tam dobrze. I za to właśnie powinniśmy dyrektorce podziękować, zamiast krytykować.

Reklama

Zobacz także: Darmowe obiady w szkołach, ale nie dla wszystkich. „Ten projekt dzieli uczniów”

Reklama
Reklama
Reklama