Reklama

Pamiętam pierwszą sytuację, kiedy usłyszałam od swojego dziecka wykrzyczane: „Nie lubię cię!”. Syn miał wtedy cztery lata. Stał w piżamie na środku pokoju, ze skrzyżowanymi rękami i gniewnym spojrzeniem. Powód? Chciałam, żeby wyszedł z łóżka i zaczął szykować się do przedszkola. Dla dorosłego – błahostka. Dla niego – sprawa życia i śmierci.

Reklama

Słowa, które potrafią zaboleć bardziej niż myślimy

W tamtej chwili poczułam, jakby ktoś trafił mnie prosto w serce. Byłam zmęczona, spóźniona i zupełnie nieprzygotowana na taki atak. W głowie od razu pojawiły się myśli: „Jak możesz tak mówić?”, „Po wszystkim, co dla ciebie robię?”. Ale wtedy, wbrew własnym emocjom, wzięłam głęboki oddech. I zamiast krzyczeć albo wygłaszać kazanie, powiedziałam po cichu dwa słowa: „Zastanawiam się…”.

To był moment przełomowy. Nie próbowałam mu udowadniać, że nie ma racji. Nie zareagowałam obrażeniem się ani karą. Zamiast tego skupiłam się na tym, co naprawdę kryło się za jego krzykiem.

Empatia zamiast obrony: co radzą specjaliści

Z czasem dowiedziałam się, że to nie był przypadek. Psychologowie i terapeuci rodzin podkreślają, że za takimi „okrutnymi” słowami dzieci zwykle stoją silne emocje, z którymi maluch nie potrafi sobie poradzić. Według dra Andy’ego Brimhalle’a z parents.com, kluczem w takich trudnych momentach jest odzwierciedlenie emocji dziecka i nazwanie ich — bez oceniania i bez automatycznych założeń.

Zamiast odpowiadać: „Nie mów tak do mnie!” albo „To mnie rani”, lepiej powiedzieć coś w stylu:

  • „Zastanawiam się, czy jesteś zły, bo nie możesz dziś pospać dłużej?”.
  • „Zastanawiam się, czy jesteś sfrustrowany, bo chciałeś sam decydować?”.

Takie zdania dają dziecku przestrzeń, żeby zatrzymało się i pomyślało, co naprawdę czuje. Często widać, jak po chwili gniew zaczyna opadać, a pojawia się wahanie, czasem nawet łzy. Dzieci nie zawsze potrafią powiedzieć „jestem zawiedziony” czy „czuję się bezsilny”. Ich „nie lubię cię” to tak naprawdę sygnał: „Nie radzę sobie z tym, co teraz przeżywam”.

Kiedy zaczęłam stosować tę metodę konsekwentnie, zauważyłam, że kłótnie stawały się krótsze i mniej gwałtowne. To nie znaczy, że syn przestał się złościć — ale zaczął szybciej wracać do rozmowy. A ja przestałam czuć się jak przeciwnik na polu bitwy.

Granice są równie ważne jak czułość

Empatia nie oznacza zgadzania się na wszystko. Dziecko potrzebuje jasnych granic, nawet kiedy jest złe. Dlatego po pierwszym „zastanawiam się…” przychodzi moment na spokojne przypomnienie zasad. Mówię na przykład:

  • „Rozumiem, że jesteś zły. Nadal jednak nie możemy wychodzić z domu w piżamie”.
  • „Widzę, że ci trudno, ale nie mogę pozwolić, żebyś mnie bił, nawet jeśli jesteś wściekły”.

To połączenie zrozumienia z konsekwencją daje dziecku coś, czego naprawdę potrzebuje: poczucie bezpieczeństwa. Wie, że jego emocje są ważne i zauważone, ale jednocześnie zna granice.

W moim przypadku powtarzanie tych samych spokojnych komunikatów zadziałało dużo lepiej niż podnoszenie głosu czy długie wykłady. Dziecko szybciej uspokajało się, kiedy czuło, że nie musi walczyć o „bycie wysłuchanym”.

Dzieci bardzo szybko uczą się przez obserwację. Jeśli za każdym razem, gdy słyszę trudne słowa, potrafię zachować spokój i użyć tych dwóch prostych słów „zastanawiam się”, pokazuję, jak wygląda regulowanie emocji w praktyce. To nie dzieje się z dnia na dzień — ale z czasem staje się nawykiem, który ułatwia życie całej rodzinie.

Źródło: parents.com

Reklama

Zobacz też: 7 uspokajających zwrotów do dziecka. Działają jak balsam na napad złości

Reklama
Reklama
Reklama