Gdy przez dzieci wychodzisz z siebie, pomyśl o tej 1 rzeczy. Uciszysz emocje w kilka sekund
Czasem wystarczy jeden poranek, by poczuć, że granice cierpliwości przestają istnieć. A jednak jest coś, co potrafi zatrzymać lawinę emocji i przywrócić spokój szybciej, niż myślisz.

Był taki dzień, gdy naprawdę myślałam, że zwariuję. Spieszyłam się do pracy, a mój ośmioletni syn akurat wtedy nie mógł znaleźć pracy domowej, którą przecież miał włożyć do plecaka wieczorem. Sześcioletnia córka wpadła w histerię, bo jej koszulka miała niewłaściwy odcień różowego. I wtedy – jak w zwolnionym tempie – stanęłam bosą stopą na klocek Lego.
Poranek matki: jak z filmu – ale nie komedii
To był moment, kiedy w środku mnie eksplodowała złość. Chciałam krzyczeć, trzaskać drzwiami, powiedzieć coś, czego zaraz bym żałowała. Ale w tej jednej chwili przypomniałam sobie coś, co kiedyś usłyszałam od psycholożki dziecięcej: „Twoje dziecko nie robi ci tego na złość – ono po prostu jest dzieckiem”. I wiecie co? To naprawdę działa.
Złość to emocja, która pojawia się błyskawicznie. Nie zdążymy jej nawet nazwać, a już czujemy, jak puls przyspiesza, serce bije mocniej, a głos staje się głośniejszy niż zwykle. W rodzicielstwie to codzienność – szczególnie wtedy, gdy próbujemy pogodzić obowiązki, pracę i dom.
Dlaczego wybuchamy i co dzieje się w głowie rodzica
Najgorsze, że często nakręcamy się sami. Gdy myślimy: „On robi to specjalnie, żeby mnie zdenerwować”, od razu czujemy w sobie jeszcze większą frustrację. To tak, jakbyśmy dolewali benzyny do ognia. Tymczasem psychologowie tłumaczą, że sposób, w jaki interpretujemy zachowanie dziecka, ma ogromny wpływ na nasze reakcje emocjonalne.
Jeśli potraktujemy sytuację jako próbę manipulacji – uruchamia się obrona, krzyk, czasem poczucie bezsilności. Ale jeśli powiemy sobie: „To nie jest przeciwko mnie, to tylko jego sposób na radzenie sobie z emocjami. Ma dopiero 5 lat” – w jednej chwili zmienia się perspektywa. Zamiast wojny zaczyna się dialog.

Prosty trik, który ucisza emocje w kilka sekund
To, co naprawdę pomaga mi zachować spokój, to jedno krótkie zdanie: „Moje dziecko nie zrobiło tego celowo”. Mówię je sobie w myślach, gdy czuję, że zaraz wybuchnę. To działa jak mentalny hamulec. W kilka sekund emocje tracą moc, a ja odzyskuję kontrolę.
Nie chodzi o to, żeby udawać, że nic się nie stało. Chodzi o to, żeby przerwać automatyczny łańcuch złości. Bo często to właśnie interpretacja – nie sama sytuacja – sprawia, że tracimy spokój. Dziecko rozlewa mleko? Ono nie robi tego po to, żeby nas „wkurzyć”. Po prostu uczy się, jak trzymać kubek. Syn nie może znaleźć pracy domowej? Może był zmęczony, może zapomniał – a może potrzebuje naszej pomocy w zorganizowaniu się.
To, co mówimy sobie w głowie, może zmienić wszystko. Słowa mają ogromną moc, zwłaszcza te, które kierujemy do samych siebie.
Jak ćwiczyć spokój, kiedy w środku wszystko krzyczy
Nie da się być rodzicem zen przez cały czas. Każdy z nas ma granice. Ale można trenować sposób, w jaki reagujemy. Ja zaczęłam od drobnych rzeczy – pięciu sekund oddechu, zanim coś powiem, kilku kroków w bok, zanim odpowiem podniesionym głosem.
Czasem pomagało policzenie do pięciu, czasem zwykłe wyjście z pokoju. Innym razem po prostu wzięcie dziecka za rękę i powiedzenie: „Widzę, że ci trudno. Mnie też”. To nie jest oznaka słabości, tylko odwagi.
Rodzicielstwo to nie wyścig o tytuł najbardziej cierpliwej matki czy ojca. To codzienna nauka – i dla nas, i dla naszych dzieci. A jeśli złość pojawia się częściej, niż byśmy chcieli, warto przyjrzeć się temu, co naprawdę ją wywołuje. Bo czasem to nie klocek Lego pod stopą, ale nasze własne zmęczenie, brak snu, stres w pracy.
Kiedy to zrozumiemy, łatwiej nam powiedzieć sobie: „Nie jestem złą matką, nie jestem złym ojcem. Jestem człowiekiem, który uczy się panować nad emocjami”.
Zobacz też: Pokolenie rodziców, które boi się dzieci. Oddajemy im władzę, a potem płaczemy po cichu