Reklama

Siedziałam w sali gimnastycznej, czekając na występ mojej najmłodszej, i czułam znajome napięcie. Nie to dziecięce – ono jest naturalne. Chodziło o napięcie dorosłych. Rodziców, którzy nerwowo poprawiali ustawienia kamer, szeptali do siebie, zerwali się z miejsc jeszcze zanim ktokolwiek wyszedł na scenę.

To nie była już widownia. To była publiczność z telefonami. A to nie to samo.

Zgasły światła, zapaliły się ekrany

Najpierw było niewinnie. Kilka zdjęć dekoracji, szybkie poprawki fryzur, ostatnie instrukcje szeptane dzieciom do ucha. Ale gdy pani dyrektor zapowiedziała występ, połowa sali rozbłysła ekranami. Jakby ktoś włączył pokaz świateł. Tyle że to nie był koncert Beyoncé. To były jasełka. Ośmiolatki przebrane za aniołki i pasterzy.

Rodzice podnosili telefony coraz wyżej, zasłaniając innym widok. Jedna mama podeszła niemal pod samą scenę. Ktoś nagrywał pionowo, ktoś poziomo, ktoś w przybliżeniu, ktoś w zwolnionym tempie. Wszystko naraz. Najgorsze było to, że dzieci widziały nie twarze bliskich, ale ścianę ekranów.

„Mamo, widziałaś?” – a ja miałam tylko nagranie

W pewnym momencie złapałam się na tym, że sama sięgam po telefon. Odruchowo. Bo inni, bo wypada, bo „przecież muszę to mieć”. I wtedy coś mi umknęło.

Po występie córka zapytała:
–Mamo, widziałaś, jak śpiewałam?

Widziałam. Ale przez ekran. I nagle dotarło do mnie, że pamiętam bardziej drżenie własnej ręki trzymającej telefon niż jej spojrzenie. Że mam nagranie, ale brakuje mi wspomnienia. Te filmiki i tak znikają później w galerii – obok zdjęć rachunków, notatek, przypadkowych screenów. Nie budują pamięci. Zastępują ją.

Kiedy rodzice stali się reżyserami

Mam wrażenie, że szkolne występy zaczęliśmy traktować jak eventy do udokumentowania. Jak coś, co trzeba „dobrze nagrać”. Tymczasem występ dziecka to nie materiał na TikToka. To moment, w którym ono szuka naszego wzroku.

Widziałam chłopca machającego do mamy z pierwszego rzędu — ona w tym czasie poprawiała ostrość. Widziałam dziewczynkę, która przestała śpiewać, bo rozproszył ją dźwięk powiadomienia z czyjegoś telefonu. Widziałam nauczycielkę próbującą opanować chaos, ale walczącą z armią dorosłych przekonanych, że ich nagranie jest najważniejsze.

Tym razem zrobiłam inaczej

Na kolejnym występie wzięłam telefon. Ale zostawiłam go w torebce. Świadomie. Bałam się, że będę żałować. Nie żałowałam ani przez sekundę. Pamiętam uśmiech mojego dziecka, moment, w którym mnie odnalazło wzrokiem. Pamiętam jej lekko nieporadny taniec, pomylony wers piosenki i ten śmiech, którego nie da się odtworzyć na żadnym nagraniu. I pamiętam siebie – naprawdę obecną.

Nie mówię, żeby nigdy nie robić zdjęć. Sama wiem, jak cenne bywają wspomnienia. Ale może wystarczy jedno zdjęcie na początku? Może trzy minuty występu da się obejrzeć bez szkła telefonu? Zostawić scenę dzieciom. Zostawić miejsce na emocje. Być widownią, nie operatorem. Bo dzieci nie potrzebują perfekcyjnego nagrania.

Potrzebują naszych oczu. A tego nie da się zapisać w pamięci telefonu.

Reklama
Reklama
Reklama