Reklama

Kiedy wszystko jest „na mojej głowie”, a ja nie mam już siły

Piszę do was, bo już nie wiem, gdzie mam szukać pomocy. Jestem w drugiej ciąży, w piątym miesiącu. Codziennie opiekuję się naszym dwuletnim synkiem – żywym, hałaśliwym, wymagającym nieustannej uwagi. Do tego ogarniam dom: gotuję, sprzątam, robię zakupy, piorę, ogarniam bałagan, który tylko się mnoży. Robię wszystko, co w mojej mocy, ale czuję się coraz słabsza – fizycznie i psychicznie. Mam mdłości, bóle kręgosłupa, zawroty głowy i… potworne poczucie winy.

Reklama

Mój mąż nie rozumie. Wraca z pracy i oczekuje porządku, obiadu, ciszy. Mówi, że przesadzam, że inne kobiety „dają radę”, że „nic nie robię cały dzień”, że jestem leniem. Tak, słyszę to niemal codziennie: „Jesteś najgorszym leniem, serio. Siedzisz tylko w domu z dzieckiem i nawet nie potrafisz się tym zająć.” A ja przecież się staram. Tak bardzo się staram. Kiedy zasypiałam z głową na kuchennym stole nad zupą, kiedy nosiłam dziecko na rękach z bolącymi plecami, kiedy z trudem wkładałam zakupy do szafki, bo brzuch już mi przeszkadzał się schylać.

Wieczorami płaczę po cichu w łazience. Próbuję ukryć łzy przed synkiem i przed mężem. Bo wstydzę się tej słabości. Bo przecież „mam tylko siedzieć w domu”, prawda?

Nie jestem robotem. Jestem matką, kobietą, człowiekiem

Nie proszę o luksusy. Chciałabym tylko zrozumienia. Docenienia. Czasem przytulenia. Chciałabym, żeby ktoś zapytał: „Jak się dziś czujesz?” albo „Co mogę dla ciebie zrobić?” Chciałabym, żeby mąż nie widział we mnie darmozjada, tylko kobietę, która daje z siebie wszystko, mimo że jej ciało już krzyczy, żeby zwolniła.

Zaczęłam się zastanawiać, czy to ze mną coś jest nie tak. Może naprawdę jestem leniwa? Może przesadzam? Ale potem patrzę na ten bałagan wokół, na zasmarkane rękawy mojego dziecka, na zupę na kuchence i pranie, które znów czeka, i wiem: ja naprawdę robię, co mogę. Tylko już nie mam z czego tej siły brać.

Nie chcę uciekać. Nie chcę się rozwodzić. Chcę, żeby mąż mnie zobaczył. Tak prawdziwie – nie przez pryzmat porozrzucanych klocków czy nieumytej podłogi. Żeby choć raz powiedział: „Wiem, że ci ciężko. Dziękuję, że się starasz.”

Dlatego piszę do was. Może są tu inne kobiety, które były w podobnej sytuacji? Może ktoś ma słowo otuchy albo sposób, jak przetrwać ten trudny czas, zanim się całkiem rozsypię? Bo ja już nie wiem, co robić. A moje serce pęka codziennie – nie tylko z bólu fizycznego, ale z tego uczucia, że jestem niewidzialna.

Zrozpaczona (choć bardzo się starająca) mama


Chcesz skomentować albo opisać własną historię? Napisz do nas na adres: redakcja@mamotoja.pl. Czekamy na Twoją opinię.

Reklama

Zobacz też: Spakowała 10-latce na kolonie 1 drobiazg, a inne matki ją wyśmiały. „W tym wieku?!”

Reklama
Reklama
Reklama