Reklama

„Przecież dzieciom będzie się nudzić!” – mówią koleżanki, a ja tylko się uśmiecham, bo wiem, że właśnie o to chodzi. O przyjemne nicnierobienie, nudę i to, co znane, oswojone, bezpieczne. Jestem mamą czwórki dzieci i byłam już na różnych wakacjach – tych z katalogów, z atrakcjami „non stop”, z aquaparkiem i hotelowym animatorem. Wiem też, jak wygląda urlop, gdy zamiast odpoczynku mam w głowie logistykę większą niż w dniu rozpoczęcia roku szkolnego.

Reklama

A potem wracamy do naszego miejsce na mapie serca – do domku z tarasem, gdzie nie ma nic… poza wszystkim, co ważne. Bo co roku dzieje się to samo: młodszy synek biegnie na pomost sprawdzić, czy jego tajna skrytka z kamykami przetrwała zimę. Starsze córki rozkładają książki na tej samej półce i twierdzą, że „ich pokój czekał cały rok na nie”. A ja obserwuję, jak te same drzewa są świadkami, że moje dzieci rosną.

Wakacje co roku w tym samym miejscu? Moje dzieci zapamiętają je na całe życie

Moje dzieci nie potrzebują co roku nowego hotelu z kulkami. Potrzebują rytuałów, które stają się wspomnieniami. Potrzebują miejsc, w których czas płynie wolniej, a mama nie sprawdza zegarka, tylko piecze z nimi szarlotkę z jabłek z tego samego drzewa, co rok temu.

Reklama

W świecie, który gna i zmienia się każdego dnia, my dajemy im coś nieocenionego: stałość. Wakacyjny azyl, który – być może – za kilka lat opiszą we własnym pamiętniku jako „nasze miejsce szczęścia”. A gdy pytają, czy za rok znowu tam wrócimy, odpowiadam zawsze tak samo: „Oczywiście. Przecież ktoś musi sprawdzić, czy skrytka z kamykami nadal tam jest”. I wiem, że kiedyś – gdy będą dorośli – może zabiorą tam swoje dzieci. I znów ktoś przebiegnie drewnianym pomostem, a ktoś inny powie: „tu pachnie moim dzieciństwem”. Bo wakacje wciąż w tym samym miejscu to nie nuda. To dla mnie piękny prezent, jaki daję swoim dzieciom: miejsce, do którego zawsze mogą wrócić.

Reklama
Reklama
Reklama