Kupiliśmy dom w górach. Dla ciszy. Tylko nie przewidzieliśmy jednego…
Cisza, o której marzysz, nie zawsze jest tą, którą dostajesz. Czasem za drewnianymi drzwiami czeka więcej dźwięków niż w centrum miasta – tylko innych, mniej przewidywalnych.

Marzyliśmy o tym od dawna. O drewnianym domu z widokiem na las, z tarasem, na którym pije się kawę, słuchając śpiewu ptaków. O oddechu, który przychodzi automatycznie, bo wokół nie ma korków, spalin i tego nieustannego miejskiego szumu. O miejscu, w którym dzieci biegają boso, a my wreszcie przestajemy się spieszyć.
Zbieraliśmy na to latami. I w końcu się udało. Kupiliśmy dom w górach. Dla ciszy. Tylko nikt nas nie uprzedził, że z tą ciszą… bywa różnie.
Z dala od miasta, ale nie od ludzi
Na początku było jak w katalogu. Drewniane belki, zapach żywicy, mgły poranne i widoki, które mogłyby leczyć wypalenie zawodowe. Dzieci spały lepiej. My zaczęliśmy częściej się przytulać. Jedliśmy wspólne śniadania, zbieraliśmy jagody, suszyliśmy pranie na sznurku rozciągniętym między drzewami. Ale potem zaczęliśmy słyszeć.
Najpierw sąsiada, który codziennie rano pił piwo pod swoim gankiem i krzyczał do psa. Potem jego kosiarkę. Potem drugiego sąsiada, który miał w zwyczaju puszczać disco polo tak głośno, że szybciej znikały nam romantyczne wizje niż poranna mgła. Nagle okazało się, że w tej naszej górskiej ciszy są też quady, turystyczne grupy wrzeszczące nad rzeką, panowie z piłą spalinową i dzieci sąsiadów, które nie śpią nigdy.
Cisza w wyobraźni i w rzeczywistości
Zrozumiałam wtedy, że nie marzyłam o ciszy. Marzyłam o kontrolowanej ciszy. O tej, którą sama sobie zorganizuję: zamykając drzwi, wyłączając telefon, odcinając się od świata. Tymczasem na wsi czy w górach, nie panujesz nad niczym.
Sąsiad może dziś nie kosić trawy, ale jutro jego brat przyjedzie z dziećmi i nagle pod twoim domem będzie plac zabaw. Może nie ma korków, ale jak pada deszcz, to urywa drogę. Może nie ma dźwięków miasta, ale jest szczekanie psa, który nie śpi po nocach. I to wszystko trzeba sobie na nowo poukładać w głowie. Bo inaczej rozczarowanie wchodzi razem z tobą przez drewniane drzwi.
Nie uciekaj, jeśli nie wiesz przed czym
Ten dom miał być ucieczką. Ale jeśli czegoś się nauczyłam, to tego, że nie da się uciec od życia. Można zmienić widok z okna, ale jeśli nie zmienisz tego, co masz w sobie – będzie tak samo głośno, tylko inaczej. Cisza nie robi się sama. Trzeba ją zaprosić. I nauczyć się, że nie zawsze przychodzi w takiej formie, jakiej się spodziewasz.
Czasem cisza to nie brak dźwięków, tylko brak napięcia. I może warto było się o tym przekonać właśnie tutaj – w domu, który miał być azylem, a okazał się lekcją uważności.
Cisza to tylko część historii
Nie żałuję. Tylko już nie mówię, że kupiliśmy dom dla ciszy. Mówię, że kupiliśmy dom dla życia – trochę bardziej prawdziwego. I choć czasem tęsknię za swoją wersją marzenia z katalogu, to uczciwie przyznaję: w tej wersji słychać trochę więcej. Ale też więcej się czuje.