Marzę o przedszkolu otwartym w soboty i niedziele. Bo matka też człowiek, a nie robot
Wszyscy dyskutują o przedszkolach otwartych do 22:00. Jedni oburzają się, że to odbieranie dzieciom dzieciństwa, inni widzą w tym ratunek dla rodziców, którzy kończą pracę późnym wieczorem. A ja myślę sobie – dobrze, ale czemu nikt nie mówi o weekendach?

Prawda jest taka, że my, rodzice, też potrzebujemy oddechu. Dnia bez ciągłego „mamo, tato” i „nudzi mi się”. Bez wiecznej walki o to, żeby ktoś założył buty, umył ręce i zjadł pół marchewki. Dnia, w którym moglibyśmy po prostu usiąść i napić się kawy, zrobić zakupy w ciszy albo załatwić sprawy, które od miesięcy odkładamy.
A kiedy babci nie ma…
Nie każdy ma dziadków, którzy z radością wezmą wnuki na sobotę. Czasem mieszkają daleko, czasem już nie mają siły, a czasem po prostu ich nie ma. I wtedy zostajemy z tym rodzicielstwem non stop, bez przerwy, bez wytchnienia.
Kochamy swoje dzieci najbardziej na świecie, ale nie da się ukryć – to jest praca na pełny etat, bez urlopu. A jeśli gnasz na ślepo, w końcu przywalisz w mur z własnego wypalenia i rozczarowania.
Więc gdy wszyscy dookoła kłócą się, ja mogę sobie trochę pomarzyć. I wtedy wyobrażam sobie takie rozwiązanie: przedszkole w sobotę, otwarte choćby na cztery, pięć godzin. Dzieci mają zajęcia, zabawy, spotykają rówieśników, a my – rodzice – dostajemy to, czego tak bardzo nam brakuje: moment oddechu. Myślę, że wielu ludzi, zamiast krytykować, po prostu by przyklasnęło.
Rodzic też człowiek
Bo rodzic też człowiek. Potrzebuje oddechu, chwili ciszy i przestrzeni, by zatęsknić za własnym dzieckiem. Dopiero wtedy łatwiej wrócić do codzienności – z nową energią i większym zapasem cierpliwości. Oczywiście można, a nawet trzeba, wymieniać się z partnerem. Ale co z czasem tylko dla was dwojga?
Tego przecież nie trzeba wam tłumaczyć. Wystarczy wyobrazić sobie sobotę bez placu zabaw, gotowania i dziecięcego marudzenia. I nie każdy musiałby z tego korzystać, ale dobrze, gdyby taka możliwość po prostu istniała.
Weekendowe przedszkole to nie fanaberia, choć wielu pewnie tak to nazwie. To raczej kroplówka ratunkowa dla matek i ojców, o której dziś możemy jedynie marzyć. Bo ja wiem jedno. Każda pomoc od państwa dla rodziców może uratować niejedną rodzinę przed frustracją, zmęczeniem i poczuciem, że żałują swojego rodzicielstwa.
A Wy co o tym sądzicie? Wysłalibyście dziecko na taki dyżur? Piszcie do mnie na: maria.kaczynska-zandarowska@burdamedia.pl.
Zobacz też: Nauczycielka: „Pierwsze zebranie i już rozróby. Rodzice są gorsi od dzieci”