Matki-pracownice są toksyczne. Usłyszałam: „Wiesz, że z nimi zawsze są problemy”
Doświadczona liderka napisała list, który poruszył nas do głębi. Bo choć wszędzie mówi się o wsparciu i siostrzeństwie, w pracy kobieta kobiecie wciąż potrafi być wilkiem. Jak przyznaje Ania, cios przyszedł od koleżanki z HR-u.

Nie jestem ani nowa w tej pracy, ani wyjątkowo konfliktowa. Staram się robić swoje, nie wchodzić w cudze sprawy, być profesjonalna. Ale kiedy usłyszałam to zdanie, coś się we mnie zagotowało. „Z nimi zawsze są kłopoty. Matki dla HR są najgorsze”.
Powiedziała to inna kobieta. Koleżanka z pracy. I choć niby się uśmiechała, to w oczach miała zadowolenie. Taki uśmieszek kogoś, kto wie, że wbił szpilkę celnie.
Nie chodziło o moje kompetencje. Nie o grafik. Nie o jakość pracy. Chodziło tylko o to, że w tym miesiącu w moim zespole pojawiły się dwie kobiety – obie po macierzyńskim. I najwyraźniej nie wszystkim się to spodobało.
Największe zło? Matka w pracy
Z jednej strony korporacje robią kampanie o wspieraniu mam wracających po urlopie rodzicielskim. Z drugiej – to inne kobiety są dla nich najbardziej surowe.
Znam ten wzorzec: matka w pracy to problem. Bo „ciągle dzieci”, „ciągle na zwolnieniu”, „ciągle coś”. A jeszcze gorzej, jeśli próbuje coś osiągnąć. Wtedy robi się „ambitna”, „wymądrza się”, „wydaje jej się”.
Czasem mam wrażenie, że najwięcej jadu nie idzie od mężczyzn, tylko właśnie od innych matek. Jakby każda z nas była zmęczona do granic i zamiast się wspierać – próbowała udowodnić, że to ona ma najgorzej. Albo po prostu lubi podstawiać nogi tym, które mają trudniej. Bo choć jesteśmy silne, w pracy naprawdę nie mamy lekko.
Dlaczego matki mają gorzej?
Bo od nich wymaga się więcej.
Mają być punktualne – mimo nieprzespanej nocy.
Skupione – mimo dziecięcego kataru w tle.
Wydajne – mimo miliona spraw w głowie.
Dobrze zorganizowane, uśmiechnięte, nieabsorbujące.
A jednocześnie – zawsze są pod obserwacją.
O pracujących matkach. „Wiesz, że z nimi zawsze są problemy”
A co jeśli to nie „z nimi” są problemy, tylko z tym, jak je traktujemy?
Te dziewczyny, moje nowe koleżanki z zespołu, są punktualne, zaangażowane, uprzejme. Wiedzą, że muszą sobie wszystko „wypracować” od nowa. Dają z siebie 110 procent, bo nie chcą, żeby ktokolwiek miał do nich pretensje. A mimo to są już na cenzurowanym. Bo są matkami. Bo wróciły. Bo zamiast siedzieć cicho, mają coś do powiedzenia.
Nie wiem, skąd wzięła się ta potrzeba, by podkopywać inne kobiety. Może z frustracji? Może z poczucia, że świat nie był dla nas łaskawy, więc teraz niech młodsze też mają pod górkę? A może po prostu z lęku, że komuś innemu może się udać?
Ale wiem jedno:
Nie będę przepraszać, że zbudowałam zespół, w którym są matki.
Nie będę przepraszać, że wierzę w ludzi.
Nie będę przepraszać, że komuś daję szansę – niezależnie od jego sytuacji życiowej.
I bardzo bym chciała, żeby inne kobiety przestały traktować to jak zagrożenie. Bo może jak przestaniemy się zjadać nawzajem, naprawdę coś się zmieni.
Zobacz też: Trzymam wózek na klatce, bo muszę. Ostatnio znalazłam w nim obrzydliwą „niespodziankę”