Mąż daje mi „kieszonkowe” na życie. W portfelu mam 50 zł i boję się przyznać, że skończyły się pieniądze
Kiedyś myślałam, że małżeństwo to partnerstwo. Że razem buduje się dom, razem podejmuje decyzje, razem martwi i cieszy. Tymczasem od kilku lat mam wrażenie, że żyję w relacji, w której mąż jest rodzicem, a ja – niepełnoletnim dzieckiem proszącym o kieszonkowe.

Ja nie pracuję, mój mąż daje mi pieniądze na życie. Kiedy je dostaję, w jego oczach widzę przekonanie, że powinnam być wdzięczna. „Masz na zakupy, staraj się lepiej zarządzać” – powtarza. Tylko że ja naprawdę nie wiem, jak się „lepiej zarządza” kwotą, która nie wystarcza na podstawowe potrzeby czteroosobowej rodziny.
W tej chwili w moim portfelu zostało 50 zł. I wiecie co? Boję się powiedzieć mu, że skończyły się pieniądze. Boję się usłyszeć kolejny raz, że „za dużo wydaję”, że „kobieta powinna umieć gospodarować”, że „kiedyś ludzie mieli mniej i żyli”.
Każda złotówka to powód do tłumaczeń
Pamiętam, jak kiedyś kupiłam dla dzieci czekoladę – zwykłą, najtańszą. Dzień był ciężki, córka płakała, syn marudził, chciałam im zrobić małą przyjemność. Mąż otworzył szafkę i od razu zapytał: „Po co ci to było?”. Wtedy po raz pierwszy poczułam, że pieniądze stały się w naszym domu narzędziem kontroli.
Teraz każda złotówka to powód do tłumaczeń. Dlaczego kupiłam droższe mleko, a nie takie z dyskontu, dlaczego kupiłam dzieciom smakową wodę, skoro mamy dzbanek z filtrem i sok od jego mamy, dlaczego kupiłam truskawki, jak sezon się skończył i są drogie. Siedzę i czuję, że staję się coraz mniejsza. Że moja rola sprowadza się do roli kasjerki z paragonem, którą można rozliczać co do grosza.
Najgorsze jest to, że ja wiem, ile zarabia mąż. Na rękę 8 tys. Mieszkanie jest jego, więc nie ma kredytu, samochód w leasingu. Moje życie to 50 zł w portfelu i strach przed tym, że zabraknie na chleb.
Coraz częściej wstydzę się samej siebie
Kocham go. Tak, nadal. Ale czuję, że coś we mnie umiera. Nie chodzi tylko o pieniądze, choć one są powodem największych kłótni. Chodzi o to, że przestałam czuć się dorosłą kobietą. Stałam się zależna. Jakby ktoś wyciął mi skrzydła i kazał siedzieć cicho.
Coraz częściej wstydzę się samej siebie. Wstydzę się prosić o pieniądze na buty dla dziecka. Wstydzę się, że muszę udowadniać, iż 200 zł na zakupy naprawdę poszło na jedzenie, a nie na fanaberie. Wstydzę się, że pozwoliłam na to, żeby ktoś – nawet ukochany mąż – decydował, czy mogę kupić sobie szampon czy nową bluzkę.
Kiedy kładę się spać, często myślę: czy to naprawdę jest miłość? Czy miłość ma polegać na tym, że jedno daje, a drugie musi błagać o więcej? Czy miłość nie powinna oznaczać bezpieczeństwa, a nie strachu, że skończy się banknot w portfelu?
Dziś zostało mi 50 zł. I boję się. Nie tylko tego, że nie wystarczy do końca tygodnia. Boję się, że któregoś dnia nie zostanie mi już nic – nie tylko w portfelu, ale i we mnie.
Zobacz także: Wstydziłam się męża robola. Jedno zdanie uderzyło mnie jak policzek