Reklama

Nie jestem typem osoby, która zagląda ludziom do portfela. Ale kiedy mieszkasz w bloku, słyszysz rozmowy na klatce, widzisz, kto nosi siaty z Lidla, a kto zamawia catering z restauracji. I w tym codziennym rytuale spotkań między drzwiami jest coś, co potrafi otworzyć oczy bardziej niż niejeden poradnik o rodzicielstwie.

Ona ma mniej – ale daje więcej

Moja sąsiadka, Kasia, samotnie wychowuje dwójkę dzieci. Pracuje w lokalnym sklepie spożywczym, wraca po siedemnastej, a potem gotuje, odrabia lekcje z córką i synem, śmieje się z nimi przy stole. Kiedy ją obserwuję, mam wrażenie, że każda minuta jej dnia jest o coś – o obecność, o uwagę, o relację.

Nie ma w jej domu tabletów, telewizor stoi stary, bez Netflixa i YouTube’a. Dzieci bawią się w kalambury, rysują, pomagają w kuchni. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałam je z telefonami w dłoni. A mimo to – albo właśnie dlatego – nie narzekają. Kiedy zapytałam Kasię, jak to robi, uśmiechnęła się:
– Bo nie mogę im dać wszystkiego, więc staram się dać to, co naprawdę ważne.

I to jedno zdanie utkwiło mi w głowie na długo.

W świecie, w którym wszystko trzeba mieć

Znam wielu rodziców – w tym siebie – którzy gonią. Za nowymi zajęciami, ubraniami, grami, prezentami. Bo tak łatwiej zapełnić pustkę po braku czasu. Bo poczucie winy kupuje się drożej niż nowego iPhone’a. A potem patrzę na dzieci Kasi. Nie mają własnych pokoi, modnych butów ani wypraw do Disneylandu. Ale mają siebie nawzajem. Potrafią się słuchać, dzielić, mówić „dziękuję” i „przepraszam” bez przymusu.

Widziałam, jak jej córka odruchowo pomogła starszej pani z torbami, jak syn przyniósł z podwórka kota, żeby go nakarmić. Nie dlatego, że mama im kazała. Po prostu tak zostali wychowani.

Wychowanie, które nie kosztuje

Niektóre rzeczy, których uczy swoje dzieci Kasia, nie mają ceny:

  • że warto mówić prawdę, nawet gdy to trudne,
  • że trzeba pomagać słabszym,
  • że szczęście nie ma nic wspólnego z posiadaniem.

I kiedy o tym myślę, czuję lekki wstyd. Bo ja, z moim etatem, kredytem i ciągłym zabieganiem, często zapominam o prostych rzeczach. O tym, że dzieci potrzebują bardziej naszego spojrzenia niż nowej zabawki. Że zamiast pytać „czego chcesz?”, czasem warto zapytać „jak się dziś czujesz?”.

Lekcja, którą dostałam od niej za darmo

Pewnego dnia przyniosła mi do spróbowania ciasto drożdżowe. Proste, pachnące, jak z dzieciństwa.
– Dzieci pomagały, trochę krzywe, ale nasze – zaśmiała się.

Zjadłam kawałek i poczułam coś, co trudno opisać – ciepło, autentyczność, spokój. Takie rzeczy czuć, kiedy w coś wkłada się serce, nie pieniądze. I wtedy pomyślałam, że chciałabym, żeby moje dzieci miały to samo. Nie kolejną konsolę, nie modną kurtkę z nowej kolekcji. Tylko takie momenty – zwykłe, ale prawdziwe.

W świecie, w którym wszystko można kupić, zapominamy, że miłość i czas są bezcenne. Kasia przypomina mi o tym każdego dnia. Nie ma luksusów, ale ma coś, czego wielu z nas brakuje – wdzięczność.

Czasem, gdy widzę ją idącą z dziećmi do szkoły, myślę sobie: to właśnie jest bogactwo. Nie w złotówkach, tylko w tym, jak się żyje.

Nie wiem, czy jej dzieci będą mieć w przyszłości drogie auta, modne mieszkania i wymarzone wakacje. Ale wiem jedno – będą wiedziały, co to bliskość, troska i dobro. A to kapitał, którego nie ruszy żadna inflacja.

Zobacz także: Te 7 zdań zmienia dzieciństwo na lepsze. Tak mówi wspierający rodzic

Reklama
Reklama
Reklama