Reklama

Niezależnie od przyczyny, cel jest jeden: zapewnić dzieciom bezpieczeństwo. Dlatego też w niektórych szkołach zamyka się rodzicom drzwi przed nosem – dosłownie.

Reklama

Ostatnio trafiłam na Facebooku na zdjęcie kartki zamieszczonej na drzwiach wejściowych do szkoły z prośbą, by rodzice odprowadzający dzieci nie wchodzili do środka, a z nauczycielami kontaktowali się wyłącznie w godzinach konsultacji lub poprzez dziennik elektroniczny. Autor postu, zmartwiony tata, zastanawiał się, czy taki zakaz jest w ogóle zgodny z prawem.

Rodzice czują się odsunięci

Rodzice, z którymi rozmawiałam, nie kryją oburzenia.

– Rozumiem, że szkoła chce chronić dzieci, ale bez przesady. Moje dziecko dopiero zaczęło pierwszą klasę i czasem ma takie poranki, że ciężko mu wejść do szkoły samemu. Chciałabym mieć możliwość wprowadzenia go choćby do szatni, uspokojenia. Zamiast tego stoję przed zamkniętymi drzwiami i czuję się jak intruz – mówi Kaśka, mama 6-latki.

– Mówią, że wszystko dla bezpieczeństwa, ale jako matka nie czuję się bezpieczniej, tylko bardziej odcięta od życia szkoły. Chciałabym móc przyjść, kiedy syn czegoś zapomniał, porozmawiać z wychowawcą, zajrzeć do kącika, gdzie dzieci wieszają swoje prace. To dla mnie ważne. A teraz mam czekać na specjalne konsultacje i prosić o możliwość wejścia do budynku? Przecież to absurd – komentuje Sylwia, mama drugoklasisty.

– Kiedyś szkoła była otwarta. Pamiętam, jak starsza córa chodziła do podstawówki, to było z 10 lat temu. Ja albo żona wchodziliśmy normalnie do budynku, czasem zamieniliśmy kilka słów z wychowawczynią. To budowało atmosferę bliskości i normalności. A teraz? Przecież szkoła to nie jednostka wojskowa, tylko miejsce, gdzie uczą się nasze dzieci. Rodzic nie jest wrogiem, tylko partnerem – dodaje pan Marek, tata uczennicy z piątej klasy.

Co na to prawo?

W rozporządzeniu Ministra Edukacji i Nauki z 25 sierpnia 2017 r. w sprawie bezpieczeństwa i higieny w publicznych i niepublicznych szkołach i placówkach (Dz.U. 2017 poz. 1603) zapisano, że dyrektor szkoły odpowiada za zapewnienie bezpieczeństwa uczniom w czasie pobytu w placówce. Nie ma jednak przepisu, który wprost zakazywałby wstępu rodzicom. To oznacza, że decyzja należy do dyrekcji i może być podejmowana w zależności od lokalnych potrzeb oraz interpretacji bezpieczeństwa.

Taka dowolność sprawia, że jedne szkoły wpuszczają rodziców bez problemu, inne pozwalają wejść jedynie do szatni, a jeszcze inne wprowadzają całkowity zakaz. Rodzice zwracają uwagę, że skoro mają obowiązek troszczyć się o edukację dziecka, powinni mieć także zagwarantowany dostęp do placówki, a nie być odsyłani do e-dziennika.

Chodzi o bezpieczeństwo

Dyrekcje szkół podkreślają, że działają w dobrej wierze – mają obowiązek chronić dzieci, a ograniczanie obecności osób dorosłych na korytarzach postrzegają jako najprostszy sposób na zwiększenie kontroli. Rodzice widzą to jednak inaczej: w ich oczach zakaz wejścia podważa partnerstwo i buduje mur między nimi a szkołą.

Pytanie, gdzie leży granica między bezpieczeństwem a zdrowym rozsądkiem. Czy faktycznie ryzyko jest na tyle duże, by rodzic nie mógł przejść kilku kroków z dzieckiem?

A co Wy o tym sądzicie? Czy kartki na drzwiach z napisem „Prosimy o niewchodzenie” to konieczność, czy może przykład biurokratycznej nadgorliwości?

Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama