Na kredki, farby i pościel wydałam 400 zł. Nie mogę uwierzyć, co zrobiła z tym przedszkolanka
Kiedy pakowałam wyprawkę dla mojej córki, czułam dumę i radość – chciałam, żeby miała wszystko, co najlepsze. Dziś w sercu mam żal, a w głowie jedno pytanie: jak to możliwe, że moja troska została potraktowana w taki sposób?

Przygotowania do przedszkola – każda mama chce jak najlepiej
Jestem mamą pięcioletniej Zosi i przyznam, że do kompletowania wyprawki przedszkolnej podeszłam z sercem i zaangażowaniem. Wybrałam kredki, które nie łamią się przy pierwszym użyciu, farby bezpieczne dla dzieci, wygodną pościel i kilka drobiazgów, które miały sprawić, że mojej córce będzie łatwiej odnaleźć się w nowym miejscu. Wydałam na to wszystko prawie 400 zł – niemała kwota, ale uznałam, że to inwestycja w komfort i dobre samopoczucie mojego dziecka.
Zosia cieszyła się z każdej rzeczy. Pokazywała mi farbki, oglądała swoje kolorowe kredki, tuliła poduszkę, którą razem wybrałyśmy. To były przedmioty kupione z myślą o niej, a nie o kimkolwiek innym.
Szok i niedowierzanie w pierwszych dniach
Pierwszy raz zabolało mnie serce, kiedy córka wróciła do domu i powiedziała, że jej kredki „są teraz wspólne”. Nie do końca zrozumiałam, o co chodzi, więc następnego dnia zapytałam przedszkolankę. Odpowiedź zwaliła mnie z nóg. Dowiedziałam się, że część rzeczy, które kupiłam, została rozdana innym dzieciom, bo – jak usłyszałam – „niektóre maluchy przyszły bez wyprawki, a przecież nie mogą siedzieć z pustymi rękami”.
Byłam wściekła i bezradna. Nikt mnie o nic nie zapytał, nikt nie poprosił o zgodę. Po prostu rozdzielono nasze rzeczy, tłumacząc to dobrem ogółu. Oczywiście rozumiem, że są dzieci, których rodziców nie stać na dodatkowe zakupy. Ale czy to znaczy, że moje dziecko ma być pozbawione tego, co dostało? Czy naprawdę obowiązek pomagania innym spada wyłącznie na rodziców, którzy sami zadbali o wyprawkę?
Czuję się oszukana i okradziona
Nie jestem przeciwko pomaganiu. Sama często przekazuję ubranka czy zabawki innym mamom. Ale robię to świadomie i z własnej woli. Tutaj zostałam postawiona przed faktem dokonanym – bez pytania, bez szacunku do mojego wysiłku i pieniędzy.
Czuję się okradziona. Nie tylko z tych 400 zł, ale też z poczucia, że dbając o swoją córkę, zrobiłam coś dobrego. Zosia miała mieć swoje kredki, farby, pościel – a teraz jej rzeczy są „wspólne”. Jak mam jej wytłumaczyć, że ktoś inny korzysta z jej wyprawki, bo rodzice tamtych dzieci „nie mieli”? Dlaczego moja córka ma ponosić konsekwencje cudzych zaniedbań?
Nie mogę się pogodzić z tym, co się stało. Rozumiem, że przedszkole chce zapewnić równe szanse wszystkim dzieciom, ale nie tędy droga. Odpowiedzialność za wyprawkę powinna spoczywać na rodzicach, a nie na tych, którzy dali z siebie więcej. Nie chcę, żeby moja troska o Zosię była karą, zamiast powodem do dumy.
Matylda, mama Zosi
Zobacz też: Z pierwszego zebrania w przedszkolu wróciłam zażenowana. Takie zakazy mamy w „Delfinkach”