Reklama

Julia – mama pierwszaka – odsłania przed nami kulisy swoich poranków. Opowiada o szykowaniu śniadań do szkoły, presji i modzie na piękne lunchboxy oraz o tym, że czasem zwykła kanapka bywa prawdziwym wybawieniem. Przeczytajcie jej list.

Reklama

Śniadaniówka to nie konkurs

Zaczyna się od niewinnego poranka. Pakuję kanapkę, jabłko i wodę, a córka mówi: „Ale mama, Zosia miała wczoraj tortillę z kurczakiem i jeszcze borówki w osobnym pudełeczku!”. I już wiem, że moje zwykłe drugie śniadanie nie przejdzie bez komentarza.

W szkole śniadaniówka stała się tematem rozmów – dzieci porównują zawartość, rodzice wymieniają się przepisami na forach. A ja coraz częściej czuję, że jestem w jakimś wyścigu.

Rodzice znów pod presją

Na zebraniach i po szkole podsłuchuję rozmowy innych matek:
– Ja rano smażę placuszki bananowe, szybko się robią, a mała zjada wszystkie.
– U nas tylko owsianka w słoiczku. Inaczej syn nawet nie tknie.

Słucham i mam ochotę powiedzieć: „U nas kanapka i ogórek, dziękuję, dobranoc”. Ale zamiast tego łapię się na tym, że zaczynam googlować przepisy na zdrowe muffinki do pudełka. Bo presja działa. Nawet jeśli wiem, że moje dziecko wcale nie potrzebuje wymyślnej wersji, żeby być syte i zadowolone.

Najgorsze jest to poczucie winy – że jestem gorszą mamą, bo nie wycinam gwiazdek z sera. A przecież nie o to chodzi. Śniadaniówka ma dać dziecku energię na lekcje, a nie sprawić, że poczuje się jak w restauracji z gwiazdką Michelin.

A jak to wygląda u Was? Zdarza Wam się czuć podobną presję? Napiszcie do mnie na: maria.kaczynska-zandarowska@burdamedia.pl.

Reklama

Zobacz też: Dziadkowie mieli pomagać przy wnuczku. „Kolejny raz wystawili nas do wiatru”

Reklama
Reklama
Reklama