Na zebraniu usłyszałam, że dzieci muszą być odpieluchowane. To nauczycielki są leniwe
Pierwsze zebranie w przedszkolu mojego 3,5-letniego syna miało mnie uspokoić. Chciałam usłyszeć, co możemy zrobić, by pomóc dzieciom w tym trudnym początku. Zamiast tego dostałam zimny prysznic. Już na starcie padło kategoryczne zdanie: „W naszym przedszkolu dzieci muszą być odpieluchowane. Jeśli zdarzy się wypadek – dzwonimy po rodzica”.

Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Przecież każde dziecko rozwija się w swoim tempie! A wymaganie, by wszystkie były w stu procentach gotowe na rezygnację z pieluch w tym samym wieku, to zwykłe lenistwo ze strony dorosłych.
Czy naprawdę tak trudno pomóc dziecku?
Wiem, że nauczycielki mają dużo obowiązków. Rozumiem, że grupa to nie jest prywatny dom, w którym rodzic skupia się na jednym dziecku. Ale czy naprawdę przewinięcie malucha w wyjątkowej sytuacji to aż taki problem? Czy wytrzecie podłogi po „wpadce” to coś, co przerasta personel przedszkola?
Dzieci uczą się korzystania z toalety stopniowo. Jedne szybko, inne wolniej. Mój syn wciąż czasami nie zdąży, czasem z emocji zapomina, że musi iść do łazienki. To normalne. A ja nie chcę, żeby takie dziecko czuło się zawstydzane, wytykane palcami czy karane telefonem do mamy.
Wymagania zamiast wsparcia
Na zebraniu czułam, jak narasta we mnie gniew. Miałam wrażenie, że zamiast współpracy usłyszałam listę zakazów i wymagań. Zero zrozumienia, zero empatii. Przecież przedszkole to nie szkoła wojskowa, tylko miejsce, gdzie dzieci uczą się samodzielności w bezpiecznych warunkach.
Powiedziano nam, że „przedszkole to nie żłobek” i że dziecko, które nie radzi sobie z toaletą, „nie jest gotowe na grupę”. A ja pytam: a co z dziećmi, które rozwijają się wolniej? Co z maluchami bardziej wrażliwymi, które stresują się nową sytuacją i właśnie dlatego mają wypadki? Czy one mają siedzieć w domu, bo komuś nie chce się poświęcić dodatkowych pięciu minut?
To nie dzieci są problemem
Najbardziej boli mnie to, że odpowiedzialność zrzuca się na rodziców i dzieci. Zamiast szukać rozwiązań, słyszymy tylko „musicie”. Jakby życie było tak proste, że wystarczy zakaz albo nakaz i wszystko działa. Ale wychowanie tak nie wygląda.
Moim zdaniem to nie dzieci są problemem, tylko podejście niektórych nauczycielek. Bo łatwiej powiedzieć „dzieci muszą być odpieluchowane”, niż przyznać, że praca w przedszkolu wymaga cierpliwości, elastyczności i ogromnej empatii.
Nie zgadzam się na takie traktowanie. Chcę, żeby moje dziecko było w miejscu, gdzie ktoś zrozumie, że rozwój nie odbywa się według sztywnego kalendarza. Gdzie nauczycielki naprawdę chcą wspierać, a nie wyręczać się prostymi zakazami. Bo przedszkole powinno być drugim domem – a nie miejscem, w którym maluch musi udowadniać, że jest wystarczająco „dorosły”.
Zobacz także: Nauczycielka: „Słowo przedszkolanka nie uwłacza. To, co wyprawiają rodzice – tak”