Na zebraniu w przedszkolu rodzice prawie zaprosili cyrk. Poszło o urodziny
Pierwsze wrześniowe zebranie w przedszkolu zamieniło się w awanturę. Rodzice tak pokłócili się o urodziny dzieci, że jeszcze chwila i faktycznie zaprosiliby cyrk.

Siedziałam na zebraniu w przedszkolu i miałam wrażenie, że trafiłam na casting do programu rozrywkowego. Tematem miały być zwyczajne sprawy organizacyjne: wycieczki, składki, opieka. Tymczasem już po kwadransie dyskusja skręciła w stronę… urodzin.
Jedna mama zaczęła mówić, że dzieci powinny obchodzić je wspólnie w przedszkolu, bo inaczej czują się wykluczone. Drugi rodzic od razu się oburzył, że on nie życzy sobie „zbiorowych imprez”, bo jego córka zasługuje na własne święto.
Od tego momentu zaczęło się przeciąganie liny: tort z bajką czy bez, sala zabaw czy domowe przyjęcie, zapraszanie całej grupy czy tylko najbliższych przyjaciół. Emocje narastały, a argumenty robiły się coraz bardziej absurdalne.
Urodziny w przedszkolu polem bitwy
Patrzyłam na to z boku i myślałam: od kiedy urodziny cztero- czy pięciolatków stały się polem bitwy dla dorosłych? Zamiast cieszyć się chwilą, my – rodzice – zaczynamy rywalizować. Kto zrobi bardziej „instagramowe” przyjęcie, kto wynajmie lepszego animatora, kto podstawi modniejszy tort. Tylko że dzieci w tym wszystkim gubią się pierwsze. One naprawdę nie potrzebują fontanny czekolady i iluzjonisty, żeby poczuć się kochane.
Presja, która zaczyna się wcześnie
Nie oszukujmy się – ta presja bierze się również od nas, dorosłych. Chcemy, żeby nasze dziecko „nie odstawało”, żeby miało wszystko, o czym marzy, a przy okazji… żeby inni rodzice zobaczyli, że nas stać, że umiemy, że potrafimy. Psychologowie mówią wprost: urodziny są dziś często bardziej świętem rodziców niż dzieci. To my chcemy się zaprezentować, to my rywalizujemy o uwagę i lajki na zdjęciach.
Kiedy wróciłam do domu, zapytałam moją córkę, co dla niej jest najważniejsze w dniu urodzin. Odpowiedziała bez wahania: „Żebyś była ty i żeby był mój tort z truskawkami”. Tylko tyle. Żadnych sal zabaw, żadnych wynajętych atrakcji. Dla niej liczy się obecność i prosty gest, a nie scenariusz jak z planu filmowego.
Może czas odpuścić?
Piszę o tym, bo mam poczucie, że sami wciągamy się w spiralę, z której trudno się wydostać. Jeśli ktoś zrobi „balonowe show”, to kolejny rodzic czuje, że musi zrobić coś jeszcze bardziej spektakularnego. A przecież dzieciństwo naprawdę nie potrzebuje tej całej oprawy. Potrzebuje uwagi, radości i bliskich.
Dlatego kiedy następnym razem usłyszę na zebraniu, że „trzeba wynająć cyrk”, żeby nikt się nie czuł gorszy, zamierzam powiedzieć: nie, nie trzeba. Wystarczy tort, kilka świeczek i ludzie, którzy naprawdę kochają dziecko.
Zobacz także: Syn wrócił z przedszkola z płaczem. Nie wiem, jak mogłam zapomnieć o tym dniu