Na zebraniu w szkole zadałam 1 pytanie o oceny. Wszyscy od razu zamilkli
Nie przyszłam na to zebranie z zamiarem robienia awantury. Chciałam po prostu usłyszeć, jak moja córka sobie radzi i co możemy jeszcze zrobić w domu, żeby miała spokojniejszą głowę. Już od progu czułam jednak w powietrzu napięcie, tak gęste, że człowiek oddycha ostrożniej.

Siedzieliśmy w ławkach jak za dawnych lat. Nauczycielka mówiła o programie, o tym, że materiał trudny, że trzeba ćwiczyć. Rodzice kiwali głowami, notowali w telefonach, czasem ktoś westchnął. Było grzecznie i zgodnie. Ale we mnie rosło coś, co trudno było dalej trzymać w sobie.
Zebrałam się, podniosłam rękę i zadałam jedno proste pytanie. To nie miało zabrzmieć jak oskarżenie. Zapytałam, po co te oceny mają dziś aż taką wagę, skoro dzieci wracają do domu z płaczem i mówią, że są „gorsze”, bo dostały trójkę? Chciałam zrozumieć, co my, dorośli, właściwie budujemy. Zapadła cisza. Nauczycielka spojrzała na mnie, potem na resztę sali. Rodzice wlepili wzrok w podłogę. Nikt nie powiedział ani słowa.
Dopiero po chwili usłyszałam: „Oceny są potrzebne, bo motywują”. I tyle. Jakby temat był zamknięty, jakby pytanie było nie na miejscu. A ja siedziałam z poczuciem, że dotknęłam czegoś, o czym wszyscy myślą, tylko nikt nie ma odwagi powiedzieć głośno.
Oceny w szkole i presja na dzieci
Od tej ciszy nie mogę się uwolnić. Bo ja widzę, co te oceny robią z moim dzieckiem. Moja córka jeszcze rok temu lubiła matematykę. Teraz przed sprawdzianem boli ją brzuch. Mówi, że i tak nie da rady, że inni są lepsi. I nie chodzi o lenistwo. Ona się uczy, siedzi po nocach, odrabia zadania staranniej niż ja w pracy raporty. A mimo tego wraca z poczuciem, że to za mało.
W domu próbujemy ją podnieść na duchu. Mówimy, że ocena to nie ona, że to tylko informacja. Tylko jak dziecko ma w to uwierzyć, skoro wszystko kręci się wokół cyferek w dzienniku. Jedna piątka to „Brawo, jesteś świetna”, jedna trójka to cisza, zawiedzione spojrzenie, czasem żart kolegi. To się wbija pod skórę bardziej, niż nam się wydaje.
Zebranie w szkole, które budzi wstyd
Najgorsze było to, że po zebraniu kilka mam podeszło do mnie po cichu. Jedna szepnęła, że też chciała o to zapytać, ale się bała. Druga powiedziała, że jej syn ostatnio płakał, bo ma „gorsze oceny”. Trzecia wzruszyła ramionami: „Taki system, nic nie zrobimy”. Wszystko szeptem, jakbyśmy rozmawiały o czymś zakazanym.
Zrobiło mi się smutno i wstyd jednocześnie. Smutno, bo widzę, że nie jestem sama. Wstyd, bo my, dorośli, siedzimy w ławkach i boimy się odezwać. Wychodzimy potem na korytarz i wzajemnie się pocieszamy, zamiast powiedzieć coś w oczy. A szkoła widzi tylko potulną klasę i myśli, że wszystko gra.

Jak wspierać dziecko, gdy szkoła ocenia
Nie mam gotowej recepty. Sama się uczę tej roli matki w czasach, gdy od dzieci wymaga się więcej niż od niejednego dorosłego. Chcę, żeby moje dziecko było ciekawe świata i pewne siebie, a nie wytrenowane w strachu przed błędem. Chcę, żeby pytało, próbowało, czasem się myliło i wstawało bez etykietki „słaba”.
Może następnym razem inny rodzic podniesie rękę razem ze mną. Może nauczyciele też kiedyś powiedzą głośno, że oceny mają służyć człowiekowi, nie człowiek ocenom. A jeśli nie, to przynajmniej moja córka zobaczy, że warto mówić o tym, co boli. Że cisza nie zawsze oznacza rację.
Podejrzewam, że takich zebrań w Polsce są tysiące. Może u was wygląda to podobnie? Może też wracacie do domu z myślą, że coś tu jest nie tak, tylko nie wiecie, jak to nazwać?
Beata
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz także: W grudniu nauczyciele powinni odciążyć rodziców. „Na tym polega ich praca”