Nauczyciele chcą pieniędzy za wycieczki szkolne. „Niańczymy wasze dzieci całą dobę”
List, który dotarł do naszej redakcji, to głos wielu zmęczonych nauczycieli. Jego autorka – pedagożka z 15-letnim stażem – opisała, jak wygląda rzeczywistość szkolnych wycieczek i ile naprawdę kosztuje „bezpłatna” opieka nad uczniami.

„Nie wiem, kto wymyślił, że nauczyciel jedzie na wycieczkę, żeby odpocząć” – zaczyna swój list pani Marta, nauczycielka z piętnastoletnim stażem. W jej szkole, jak w wielu innych, organizuje się kilkudniowe wyjazdy z uczniami. „Rodzice widzą tylko ładne zdjęcia na Facebooku, uśmiechy dzieci i słońce. Nikt nie widzi, że ja po trzech nocach ledwo stoję na nogach” – pisze.
Nauczycielka na wycieczce: „Nie śpimy, nie odpoczywamy, ale i tak mamy się cieszyć”
Nowe przepisy, które weszły w życie w tym roku, odebrały nauczycielom możliwość otrzymywania wynagrodzenia za czas spędzony na wycieczkach. „Pracuję po kilkanaście godzin na dobę, nie mam przerwy, nie mogę się oddalić nawet na chwilę. Dzieci trzeba pilnować, czasem w nocy uspokoić, jak ktoś tęskni za mamą. To nie jest odpoczynek, tylko praca w najczystszej postaci” – tłumaczy.
„W nocy też jestem w pracy”
Nauczyciele, którzy decydują się na wyjazd, często robią to z poczucia obowiązku wobec uczniów. „Nie chcę, żeby klasa została bez wycieczki, bo wiem, jak bardzo dzieci na to czekają. Ale gdy widzę, że moi znajomi po pracy idą na spacer z rodziną, a ja mam siedzieć w ośrodku i czuwać całą noc, zaczynam się zastanawiać, czy ktoś w ogóle rozumie, co my robimy” – pisze pani Marta.
W swoim liście opisuje sytuacje, które znają wszyscy nauczyciele: bójki o łóżka, zgubione plecaki, łzy z tęsknoty, choroby lokomocyjne i nocne rozmowy, które trzeba uciszać do drugiej w nocy.
„Wystarczy, że jedno dziecko źle się poczuje, a my nie śpimy do rana. Następnego dnia prowadzimy zajęcia, pilnujemy, żeby wszyscy zjedli, ubrali się, dotarli na czas. To ciągła odpowiedzialność, której nikt i nic nie rekompensuje” – zaznacza.
Nowe przepisy, według których opiekunowie na wycieczkach nie mogą liczyć na dodatkowe wynagrodzenie, są dla niej ciosem. „Czuję się zlekceważona. Jakby ktoś uznał, że moja praca po prostu się nie liczy, bo to tylko dzieci i miły wyjazd” – podkreśla.

„Rodzice mają luz, a my mamy nie spać”
Najbardziej boli ją postawa części rodziców. „Na portalu mamotoja.pl przeczytałam list od jednej mamy i jej komentarz: 'nauczycielom korona z głowy nie spadnie’. Ale gdy ich dziecko dzwoni o 22, że się boi, to nie odbierają, tylko wysyłają do mnie wiadomość: ‘proszę się zająć Wikusią’. I my się zajmujemy. Tylko że nikt nam za to nie dziękuje, a tym bardziej nikt nie płaci” – pisze.
Dla nauczycieli takie wyjazdy to nie tylko obowiązek, ale często też stres. „Jeden błąd, jedno potknięcie i cała odpowiedzialność spada na nas. Jeśli dziecko się przewróci, zrani, zachoruje, źle się zachowa – to nauczyciel odpowiada. A przecież my też mamy rodziny, dzieci, które w tym czasie zostają w domu” – dodaje.
Na koniec listu pojawia się refleksja: „Nie proszę o wdzięczność, tylko o uczciwość. Skoro ktoś pracuje kilkanaście godzin na dobę, należy mu się wynagrodzenie. To nie fanaberia, to kwestia szacunku. Może wtedy więcej z nas z radością pojedzie na wycieczkę, zamiast z poczuciem, że znów dajemy coś od siebie za darmo”.
Od Redakcji: List pani Marty pokazuje problem, o którym nauczyciele mówią coraz głośniej. Opieka nad dziećmi podczas szkolnych wycieczek to ogromna odpowiedzialność, która wymaga zaangażowania i poświęcenia. Tymczasem przepisy traktują ją jak „dobrowolny dodatek” do pracy. W praktyce oznacza to, że tysiące nauczycieli w Polsce wykonuje dodatkową pracę bez żadnej rekompensaty. Z pewnością jest to temat, któremu należy przyjrzeć się bliżej.
Zobacz też: Szkoły powinny dostosować menu do nowych wymagań. „Dzieci wolą sushi niż schabowego”