Nauczycielka: „4 klasa, dzieciak duka jak w przedszkolu. Matka mówi: jeszcze ma czas”
Piszę jako nauczycielka języka polskiego z ponad dwudziestoletnim stażem. Widzę, jak zmieniają się dzieci, ale jeszcze bardziej – jak zmienia się podejście rodziców. To, co kiedyś było powodem do niepokoju i mobilizacji, dziś bywa bagatelizowane albo wręcz uznawane za normę. I szczerze? Jest mi po prostu przykro.

Kiedy zaczynam z nową czwartą klasą, pierwsze tygodnie to zawsze diagnoza umiejętności. Powinny być opanowane podstawy, a czytanie, moi drodzy państwo, to absolutna podstawa. Tymczasem coraz częściej zdarza mi się słyszeć dukanie, literowanie jak u przedszkolaka, problemy z rozpoznaniem liter.
Mówię o tym rodzicom na zebraniu. Słyszę w odpowiedzi: „Pani przesadza, jeszcze ma czas, w końcu dopiero czwarta klasa”. Albo: „W szkole się nauczy, przecież od tego są nauczyciele”.
Proszę wybaczyć szczerość, ale takie podejście to droga donikąd. Dziecko, które nie umie płynnie czytać w wieku 10 lat, będzie miało problem z każdą kolejną lekcją – nie tylko polskiego, ale też matematyki, historii czy biologii. Bo jak ma zrozumieć zadanie tekstowe, jeśli nie potrafi przeczytać go bez potknięć?
Rodzic „odchowany” przez telefon
Jeszcze kilkanaście lat temu rodzice pytali: co możemy zrobić w domu, jak ćwiczyć, jak wspierać dziecko. Dziś słyszę: „On nie chce czytać”, „Nie zmuszam, żeby się nie zraził”, „Jak coś będzie trzeba, to obejrzy filmik w internecie”.
Mam wrażenie, że niektórzy rodzice oddali wychowanie technologii. Telefon czy tablet są łatwiejsze niż książka, a potem dziwimy się, że dziecko nie ma cierpliwości do dłuższego tekstu. Zamiast liter – obrazki, zamiast wysiłku – szybka rozrywka.
To nie jest wina samych dzieci. One chłoną to, co im damy. A skoro dom nie daje przykładu, to szkoła – choćby stawała na głowie – nie nadrobi wszystkich lat zaniedbań.
Bez wsparcia nie damy rady
Nie piszę tego, żeby się żalić, choć przyznam – bywam zmęczona. Piszę, bo wierzę, że może ktoś to przeczyta i uświadomi sobie, że czytanie nie jest luksusem, tylko fundamentem. Jeśli dziecko w czwartej klasie nie potrafi samodzielnie przeczytać krótkiego opowiadania, to znaczy, że ktoś dorosły zawiódł.
Nauczyciel, nawet najbardziej zaangażowany, nie zastąpi codziennej pracy i nawyków budowanych w domu. Jeśli rodzic nie otworzy z dzieckiem książki, nie usiądzie, nie poświęci kwadransa na wspólne czytanie, to efekty będą zawsze takie same: dukanie, frustracja, poczucie porażki. A ja – zamiast nauczać – siedzę i walczę o to, by w ogóle przeczytały jedno zdanie.
Proszę wszystkich rodziców: nie powtarzajcie mantry „jeszcze ma czas”. Bo ten czas już minął. A każda kolejna klasa bez podstaw to coraz większe cierpienie dla dziecka – i coraz większe poczucie, że świat, który otwiera się przed nim w książkach, nigdy nie będzie dla niego dostępny.
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz także: