Nauczycielka do rodziców: „Wychowujecie małe potworki”. Sytuacja ze stołówki najlepszym dowodem
Zdarzyło mi się coś, co nie daje mi spokoju od kilku dni. To drobna szkolna sytuacja, która obnażyła dużo więcej, niż chciałam zobaczyć.

Piszę ten list jako nauczycielka z ponad dwudziestoletnim stażem. Już wiele w szkole widziałam, ale to, co wydarzyło się ostatnio na szkolnej stołówce, sprawiło, że wróciłam do domu z ciężkim sercem. Nie chodzi o złość, raczej o smutek i poczucie, że rodzice czasem nie widzą, jak bardzo dzieci potrzebują granic i zwykłej, codziennej nauki szacunku.
Stołówka, która przypominała pobojowisko
Tego dnia weszłam do stołówki chwilę po rozpoczęciu obiadu. Dzieci jadły, a ja chciałam porozmawiać z kucharką. Zanim zdążyłam otworzyć usta, zobaczyłam stolik czwórki uczniów, którzy śmiali się, rzucając makaronem w powietrze. Na podłodze leżały rozsypane resztki jedzenia, krzesła stały przekrzywione, a dzieci wycierały o stół ręce brudne od sosu. Czułam, jak robi mi się gorąco ze wstydu – przecież to nasze dzieci, nasze „oczka w głowie”.
Podchodzę i proszę, żeby posprzątali. Patrzą na mnie zdziwieni, jakbym powiedziała coś zupełnie absurdalnego. Jeden chłopiec odpowiedział: „Ale mama mówi, że od sprzątania są panie”. Wtedy poczułam pierwsze ukłucie w sercu.
Rozmowa z matką zabolała bardziej niż bałagan
Po lekcjach zadzwoniłam do jednej z mam, żeby spokojnie wyjaśnić sytuację. Chciałam przekazać, że sprzątanie po sobie nie jest karą, tylko naturalnym zachowaniem. Usłyszałam jednak, że „dziecko chodzi do szkoły się uczyć, a nie po to, żeby sprzątać stołówkę”. To zdanie rozłożyło mnie na łopatki.
W takich chwilach czuję, że cała nasza praca wychowawcza zaczyna przypominać walkę z wiatrakami. Dzieci przynoszą z domu przekonanie, że wszystko im się należy, że inni zrobią za nie to, czego one nie chcą. A potem dziwimy się, że są roszczeniowe, że nie radzą sobie z odmową.

Jeszcze wierzę, że możemy coś zmienić
Nie nazywam tych dzieci „potworkami” złośliwie. Robię to z troski. Widzę w nich dobro, energię i ogromny potencjał. Ale widzę też zachowania, które nie biorą się same z siebie. One mają źródło. I choć łatwiej powiedzieć, że szkoła wychowuje źle, prawda jest bardziej skomplikowana – jesteśmy w tym razem.
Proszę rodziców: uczcie dzieci sprzątać talerz, mówić „dziękuję”, czekać na swoją kolej. To drobiazgi, drobne gesty, ale właśnie one tworzą ludzi, którymi dzieci kiedyś będą. My w szkole możemy pomagać, towarzyszyć, tłumaczyć. Jednak fundament zawsze powstaje w domu.
Wciąż wierzę, że nie jest za późno. I wierzę, że chcecie, żeby Wasze dzieci były nie tylko mądre, ale też dobre – a dobro zaczyna się od małych rzeczy, nawet takich jak podniesienie makaronu z podłogi.
Ewa D.
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz też: „Moje dzieci dostaną na święta używane zabawki”. To powinien być nowy trend wśród rodziców