Reklama

Piszę ten list jako nauczycielka z ponad dwudziestoletnim stażem. Już wiele w szkole widziałam, ale to, co wydarzyło się ostatnio na szkolnej stołówce, sprawiło, że wróciłam do domu z ciężkim sercem. Nie chodzi o złość, raczej o smutek i poczucie, że rodzice czasem nie widzą, jak bardzo dzieci potrzebują granic i zwykłej, codziennej nauki szacunku.

Stołówka, która przypominała pobojowisko

Tego dnia weszłam do stołówki chwilę po rozpoczęciu obiadu. Dzieci jadły, a ja chciałam porozmawiać z kucharką. Zanim zdążyłam otworzyć usta, zobaczyłam stolik czwórki uczniów, którzy śmiali się, rzucając makaronem w powietrze. Na podłodze leżały rozsypane resztki jedzenia, krzesła stały przekrzywione, a dzieci wycierały o stół ręce brudne od sosu. Czułam, jak robi mi się gorąco ze wstydu – przecież to nasze dzieci, nasze „oczka w głowie”.

Podchodzę i proszę, żeby posprzątali. Patrzą na mnie zdziwieni, jakbym powiedziała coś zupełnie absurdalnego. Jeden chłopiec odpowiedział: „Ale mama mówi, że od sprzątania są panie”. Wtedy poczułam pierwsze ukłucie w sercu.

Rozmowa z matką zabolała bardziej niż bałagan

Po lekcjach zadzwoniłam do jednej z mam, żeby spokojnie wyjaśnić sytuację. Chciałam przekazać, że sprzątanie po sobie nie jest karą, tylko naturalnym zachowaniem. Usłyszałam jednak, że „dziecko chodzi do szkoły się uczyć, a nie po to, żeby sprzątać stołówkę”. To zdanie rozłożyło mnie na łopatki.

W takich chwilach czuję, że cała nasza praca wychowawcza zaczyna przypominać walkę z wiatrakami. Dzieci przynoszą z domu przekonanie, że wszystko im się należy, że inni zrobią za nie to, czego one nie chcą. A potem dziwimy się, że są roszczeniowe, że nie radzą sobie z odmową.

szkoła
Nauczycielka apeluje o uczenie dzieci granic i szacunku, fot. AdobeStock/oksix

Jeszcze wierzę, że możemy coś zmienić

Nie nazywam tych dzieci „potworkami” złośliwie. Robię to z troski. Widzę w nich dobro, energię i ogromny potencjał. Ale widzę też zachowania, które nie biorą się same z siebie. One mają źródło. I choć łatwiej powiedzieć, że szkoła wychowuje źle, prawda jest bardziej skomplikowana – jesteśmy w tym razem.

Proszę rodziców: uczcie dzieci sprzątać talerz, mówić „dziękuję”, czekać na swoją kolej. To drobiazgi, drobne gesty, ale właśnie one tworzą ludzi, którymi dzieci kiedyś będą. My w szkole możemy pomagać, towarzyszyć, tłumaczyć. Jednak fundament zawsze powstaje w domu.

Wciąż wierzę, że nie jest za późno. I wierzę, że chcecie, żeby Wasze dzieci były nie tylko mądre, ale też dobre – a dobro zaczyna się od małych rzeczy, nawet takich jak podniesienie makaronu z podłogi.

Ewa D.


Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl

Zobacz też: „Moje dzieci dostaną na święta używane zabawki”. To powinien być nowy trend wśród rodziców

Reklama
Reklama
Reklama